Godzina piąta rano. Zmęczenie, ale i triumf. Triumf nad lenistwem i brakiem chęci, czy nad jednym albo drugim? Nie wiem. W każdym razie serwuję pierwszy od bardzo długiego czasu rozdział. Z góry przepraszam osoby, które będą go w najbliższym czasie czytały. Przepraszam za błędy! Poprawię je w najbliższym czasie, ale to już nie dzisiaj. Mam nadzieję, że długość jakoś zrekompensuje długą przerwę. Muzyki do rozdziału wyjątkowo nie ma, z bardzo prostej przyczyny- za cholerę nie mogłam odpowiedniej znaleźć!
Anjo Siyah był mężczyzną o nieprzeciętnej
urodzie. Jego wysportowane, cudownie wyrzeźbione ciało tworzyło zgraną parę wraz
z naturalnie ciemną karnacją mężczyzny. Jako rodowity Turek posiadał parę oczu w kolorze czekolady,
chociaż pewien intrygujący błysk w jego oczach sprawiał, iż zdawało się komuś
czasem, że tęczówki ma niebieskie niczym
cherubinek. Tak czy siak- wiele kobiet ulegało pod naporem jego
uwodzicielskiego spojrzenia. Ponadto był wysoki. Na kruczoczarne włosy od
zawsze nakładał ogromne ilości żelu, co przez wielu uchodziło za ,,kiczowate” w
porównaniu do jego wyczucia umiaru w innych kwestiach dbania o wygląd. Prócz
tego dwudniowy zarost dodawał mu niezaprzeczalnego uroku. Był ogromnie
charyzmatycznym bogaczem. Zajmował się sprzedażą antyków. Zaczął od kilku
niesamowicie starych pamiątek rodzinnych, a skończył jako poważany na całym
świecie biznesmen. Prawdę mówiąc teraz więcej inwestował na giełdach niż
sprzedawał antyków. Pieniądze wydawał na to, co każdy próżny milioner-
alkohol, kobiety, markowe ubrania, wille w egzotycznych zakątkach świata.
Opływał w luksusie od naprawdę niezliczonych lat, choć wciąż nie tracił nic ze
swojej młodzieńczości, a prawdę mówiąc nic się nie zmienił od czasu, gdy po raz
pierwszy sprzedał wartościowy kufer podróżny, pochodzący z dwunastego wieku.
Skąd go wytrzasnął- nie wiedział nikt. Utrzymywał, że to spadek po zmarłej
babce. Kupującego zresztą to nie obchodziło. Turek dostał za niego naprawdę
pokaźną sumkę.
W wolnych chwilach organizował wystawne przyjęcia w swoich ogromnych
posiadłościach. Nowy York, Paryż, Oslo.
Tym razem wypadło na wiecznie okryty mgłą Londyn. Właśnie dzwonił do jednego z
gości, by potwierdzić jego obecność, gdy nagle do biura wparowała blond włosa pracownica.
- Szefie… Przyszedł do pana pośrednik… - wysapała z trudem. Brunet zareagował natychmiast.
Odłożył słuchawkę, uprzednio przepraszając rozmówcę, i skinął na blondynkę
głową. Dziewczyna zrozumiała gest. Piorunem wypadła z pomieszczenia, by
poprowadzić zapowiedzianego pośrednika
wprost przed biurko szefa. Po chwili przed Turkiem stanął elegancki, jednakże
pospolitej urody rudzielec. Z niepewnością rozejrzał się po biurze. Siyah
uśmiechnął się widząc, z jakim podekscytowaniem przygląda się wykonanej z
marmuru posadzce, jak gdyby bał się na
niej stać. Był bardzo skrępowany i na oko również bardzo młody. Stanąć z samym
Siyahem oko w oko, toż to prawdziwy zaszczyt. Tym bardziej, że jedynie udawał
pośrednika. Ale o tym Anjo nie wiedział.
Rudy z zakłopotaniem skinął w jego stronę głową, po czym
z trudem wydusił:
- Zgodnie z umową,
wymiana nastąpi podczas dzisiejszego przyjęcia. Po umówionym znaku ma pan
wskazać, do którego pomieszczenia mają udać się nasi ludzie.
- Doskonale, wprost doskonale!– na oblicze Siyaha wstąpił
tajemniczy uśmiech.- Pogratuluj swojemu szefowi tak dobrze zaoferowanej przeze
mnie ceny. Ten unikat w rzeczywistości jest
wart o wiele więcej!- pośrednik z pośpiechem pokiwał głową na znak, że zrozumiał
jakie szczęście miał jego szef i zestresowany wyszedł.
Siyah splótł
palce. Nie mógł doczekać się godziny dziewiętnastej.
- W końcu pozbędę się tej kłopotliwej kupy złomu… -
mruknął jeszcze nim wrócił do przerwanej pracy.
~*~
Surrey, godzina 2:00 p.m
Do przyjazdu limuzyny zostały jeszcze cztery godziny... spokojnie, Croft! Zdążysz!
Lara z zażenowaniem przyglądała się swojemu odbiciu w
lustrze. Od pięciu minut próbowała zawiązać na sobie karminowy, obszyty koronką
gorset. Niestety- bez powodzenia. Jego przód to jeszcze bajka, myślała
rozdrażniona, ale to wiązanie z tyłu!
Wstręt wzbudzała w
niej myśl, że mogłaby go zacisnąć tak mocno, by nie móc oddychać. O nie!
Kuszące wyobrażenie kawałku piersi wystawionej na światło dzienne,
którym byliby podekscytowani mężczyźni, nie było powodem by skazać się
na uduszenie!
Szczerze powiedziawszy nigdy nie wiązała gorsetu. Nie
była też w stanie zapiąć delikatnego zameczka z tyłu ciągnącej się do ziemi,
aksamitnej spódnicy. Ale powodem oporu materiału nie były kształtne biodra czy
pośladki Croft, ale coś, co zamierzała ukryć pod miękko układającymi się
fałdami spódnicy.
Ostatni raz miała na sobie tak trudną w założeniu suknię
może z 20 lat temu. Kiedy jeszcze ktoś
mógł pomóc jej w zapinaniu tego wszystkiego.
Potem na wszelakie okazje dobierała kreacje niewymagające niczego oprócz
włożenia ich przez głowę.
Czuła się znacznie lepiej w takich wygodnych strojach.
Dawnych czasów nie wspominała zbyt ciepło. Tych, kiedy w Croft Manor pracował sztab
nadskakujących jej służących. I kiedy żyła bardzo wyjątkowa, choć tak bardzo irytująca ją osoba.
Amelia Croft. Jej
matka. Na wspomnienie o niej i z powodu beznadziejności sytuacji, w jakiej się
znalazła, ze zrezygnowaniem usiadła na swoim łóżku z poplątanym na całym tułowiu
sznurkiem.
Z braku pomysłu ubrała na siebie sukienkę, którą matka
dała jej bardzo dawno temu. Pamiętała, że Amelia upierała się, aby Lara
założyła ją na jakiś bal. Chcąc jednak uniknąć tak eleganckich łaszek łkała, że
sukienka jest za duża. Amelia z westchnieniem w końcu dała za wygraną.
Lara z uporem naciągała przód gorsetu, który
niemiłosiernie wpijał jej się w piersi. A przecież miała jeszcze coś pod nim do
ukrycia! Boże, pomyślała, takie stroje mogła wymyślić tylko moja matka. I te wszystkie paryskie
doradczynie, które tak chętnie zajeżdżały do Croft Manor. Znów usłyszała drażniący ją stukot delikatnych obcasików, w
których tak lubowały się paryskie przyjaciółki matki. Przypomniała sobie, jak
wiele razy była zmuszana do wkładania tych idiotycznych, damskich butów, co tak
ją irytowało. I zawód matki, gdy w końcu zrozumiała, że córka nie jest urodzoną
damą. W głowie małej wówczas Croftówny na zawsze wyrył się grymas zażenowania
wyrysowany na twarzy Amelii.
- Laraaa! – radosny krzyk wyrwał ją ze wspomnień.
Usłyszała pewne kroki w korytarzu. Migiem powstała z łóżka i stanęła przed
lustrem udając, że rozplątywanie wszelakich sznureczków w kreacji szczerze ją
absorbuje. Po chwili w odbiciu za sobą dostrzegła uchylające się drzwi, a
następnie wyłaniającego się zza nich Trenta. Z błogim uśmieszkiem i szczęściem
wypisanym w roziskrzonych, błękitnych oczach oparł się o futrynę, wpatrując się
z zachwytem w do połowy odsłonięte plecy Croft. Kobieta udawała, że nie
zauważyła wchodzącego, jednak podświadomie uśmiechała się na widok ognia
igrającego w jego męskim spojrzeniu. Stał tak przez chwilę, póki jej głos nie
wyrwał go z obserwacji.
- Zawiążesz mi gorset…- mruknęła, bardziej stwierdzając
fakt niż prosząc. Trent się nie opierał. Podszedł do niej. Z nieukrywanym żalem
za traconym właśnie widokiem nagich pleców kobiety, naciągnął gorset na jej łopatki.
Następnie spoglądając na ich wspólne odbicie w lustrze, przerzucił jej
kasztanowe, pofalowane włosy na ramię. Zaczął rozplątywać delikatne sznurki
oplatające całą jej talię. Najpierw
zabrał się za te z tyłu. Następnie, uprzednio chwilę się wahając, skierował
swoją dłoń w kierunku jej biodra.
- No, no… Możesz to zrobić od przodu! Bez chwytów z
Luwru, Trent. Mam do nich uraz…- wymruczała Croft, być może bardziej zmysłowo
niżby tego chciała. Przewracając oczyma brunet obrócił ją ku sobie. Najpierw z
nieukrywanym, jednak wciąż tym swoim ironicznym uznaniem omotała wzrokiem jego
nagi tors. Specjalnie nie zapiął koszuli, pomyślała, ale jest przynajmniej na
co popatrzeć. I tak w rzeczywistości było- kaloryfer Trenta był niezwykle
muskularny i muśnięty słońcem. Pod białymi rękawami koszuli dostrzegała zarysy świetnie wyćwiczonych mięśni jego ramion. Z
mankietów wysuwały się dłonie o długich, jakby stworzonych do pieszczenia
kobiet palcach.
Facet jak z bajki.
Facet nie dla niej.
- No, kurwa, nie ociągaj się! Rozplątuj te sznurki i
zwiąż je z tyłu, z zapięciem z przodu sama sobie poradzę!- z zadowoleniem
usłyszała ciche warknięcie Kurtisa. Teraz szybko i sprawnie rozwiązał
wszystkie guzki, a potem bez słowa
odwrócił ją tyłem do siebie. Niezwykle
sprawnie zawiązał nieszczęsny gorset, podczas gdy ona stała i przyciskała jego
przód do nagich piersi. W końcu nachmurzony opuścił jej pokój.
Czekała tylko na
to, by kroki zdenerwowanego mężczyzny oddaliły się w korytarzu. W końcu
usłyszała trzask drzwi gdzieś w jego głębi i zaległa cisza. Croft już dłużej
nie wytrzymując rzuciła się na swoje łóżko, głośno zanosząc się dzikim śmiechem.
- Ten gnojek naprawdę sądził, że rzucę mu się w
ramiona?!- zwinęła się w kłębek, nadal rżąc z radości. Dopiero niebezpieczny
zgrzyt zameczka w spódnicy ją uspokoił. Błyskawicznie podniosła się z łóżka i
zrzuciła z siebie wciąż podtrzymywany z przodu gorset.
- A oto i główna atrakcja!- z zapałem wyciągnęła dłoń po schowany pod
poduszką stanik. Ubrała go, a następnie z poszerzającym się na ustach uśmiechem
wydobyła jeszcze turkusowy podkoszulek. Obcisły. Założyła go przez głowę, a potem
zajęła się zapinaniem na nim gorsetu. Gdy już się z tym uporała, ściągnęła
ramiączka podkoszulka oraz biustonosza z ramion. Wepchnęła wszystkie z trudem za gorset.
Wystające części podkoszulka także.
- Oh, to będzie piękny wieczór!
Trent nie miał się
w równie szampańskim humorze. Chciał
kogoś zabić. Albo przynajmniej postrzelić.
- Za kogo ona się ma, żeby tak grać na uczuciach
wszystkich wokół?!- krzyknął na cały pokój, kopiąc niczemu winną szafkę z
bielizną. Roztrzęsionymi dłońmi próbował zapiąć mankiety koszuli. Croft.
Wściekła suka. I on miał z nią iść na to pieprzone przyjęcie? Oh, po co w ogóle
zabierał tę karteczkę z kieszeni nieżywego strażnika? Strahov zawsze przynosił
mu pecha. Najpierw miał stać się miejscem zemsty za ojca. Wyszło jedno, wielkie
fiasko. Croft pozabijała wszystkich, a on- ranny- musiał wlec się za nią niczym
przypałętany pies. A wczoraj? To ona uwolniła ich z tych pieprzonych podziemi,
bo on nie chciał zabić strażnika. Jedyną rzecz jaką zrobił, to znalazł tę
karteczkę. I znów fiasko! Bo oto na wizytowym papierze odczytał zaproszenie. Na
dzień następny, godzinę 7:00 p.m. W Londynie. Podane było nazwisko zapraszającego,
jednak adresu nie znalazł. Lara jednak od razu skojarzyła słynnego sprzedawcę antyków- w końcu sama
odszukiwała wspaniałości z przeszłości. Bez trudu wyrecytowała adres jego
londyńskiej willi. Mówiła jednak, że osobiście nigdy się z nim nie spotkała. Z tyłu małej karteczki znaleźli
adresatów: Szanowna Pani Samantha i Pan William Spencerowie. Pewnie jacyś
kupcy, pomyślał wtedy. Lara wyraziła swoją chęć pójścia na przyjęcie. O nie,
nie żeby potańczyć, tylko sprawdzić, czy zdarzy się coś tam godnego ich uwagi!
Teraz będę musiał użerać się z Croft cały wieczór, myślał
gorączkowo. Nic nie działało na
mężczyznę bardziej niż urażona duma.
Żeby dać kosza mi? Głupia!
Nagle ktoś szarpnął jego ręką w tył. Syknął cicho,
zdziwiony, bo poczuł, że ten ktoś zapina mu mankiet.
- Lara? Co ja znowu zrobiłem?!
- Słyszałam huk. Nie rozwalaj mi rezydencji, Kurtis-
oszołomiony jeszcze bardziej odwrócił się w tył. Lara stała za nim w upiętych w
awangardowego koka włosach. Kilka niesfornych, krótszych kosmyków opadało jej
na twarz. Jakaż ona jest śliczna, pomyślał.
Przemawiała niby ostro, jednak wyczuł w jej głosie
poczucie winy. Niemożliwe! Wolał jednak nie wyrażać swojego zaskoczenia na głos.
Jedno nieuważne słowo mogło zniszczyć tę chwilową idyllę. Zapięła drugi
mankiet. Potem z nieokreśloną miną zabrała się za zapinanie jego koszuli.
Robiła to bez uczucia, jednak sam fakt był nader szokujący.
Nagle jej zwinne palce znalazły się na rozporku
mężczyzny. Teraz jego zdziwienie przemieszało się z podnieceniem. Poczuła przez
materiał spodni garniturowych, że jego męskość sztywnieje. Uśmiechnęła się do
niego tajemniczo. I z uśmiechem zapięła
jego dotychczas rozpięty rozporek.
- Widzimy się za pół godziny na dole- mruknęła wciąż się
uśmiechając i udała się w stronę drzwi. A Trent poczuł, jak wzbiera w nim nowa
fala złości. Szlag by trafił tę babę!
~*~
O godzinie 5:30 p.m. limuzyna wioząca ,,państwa Spencerów”
zajechała na Harley Street 19 w Londynie, gdzie mieściła się willa Anjo Siyaha.
By zachować pozory partnerstwa, choć Lara się opierała,
Kurtis położył jej dłoń na swoje przedramię. Tak wsparci o siebie podeszli do
bramy wejściowej. Ciepły, wieczorny wietrzyk rozwiał włosy Croft na wszystkie
strony.
Kurczowo zaciskała swoje drobne palce na przedramieniu
partnera. Ten był pewien, że robiła to nieświadomie. Całą sobą wykazywała
postawę obronną. Trentowi swoją czujnością przywodziła na myśl dziką kotkę. Nie
ważne, że w eleganckich ciuchach- Croftówna pozostaje Croftówną, wiecznie z
dzikim błyskiem w oczach.
Przy bramie stało dwóch strażników w garniturach. Pod
prążkowanymi kamizelkami, zawieszone na kaburach, spoczywały pistolety. Trent
dokładnie widział ich zarysy.
- Państwa godność?- zapytał jeden, kiedy już para stanęła
przed nimi. Bardziej tykowatego mężczyzny Lara chyba w życiu nie widziała.
- Spencer- odrzekł Kurtis, poprawiając muszkę. Od
początku obawiał się, że plan może nie wypalić. Najbardziej bał się tego, że
Spencerowie to popularni kupcy. Gdyby tak było, wygląd zdradziłby naszych
,,Spencerów” w trymiga.
- Chwileczka… przecież państwo nie potwierdzili
przybycia- odezwał się drugi dryblas. Widać było, że typowy z niego osiedlowy
cwaniak.
Na jego podejrzenia Lara zatrzepotała wymalowanymi
rzęsami.
- Ależ jak to... Przecież nasz lokaj miał zadzwonić i
zaakceptować nasze przybycie! Kochanie, koniecznie musimy go zwolnić. Cóż za
niesubordynacja. Trent uśmiechnął się, niby to dla uspokojenia rzekomej
małżonki, a tak naprawdę dla uznania jej świetnej gry aktorskiej.
- Oh, z pewnością. To nie ujdzie mu płazem. Szanowni
panowie wybaczą, w zaistniałej sytuacji będziemy chyba zmuszeni wrócić do domu.
Zadzwonimy do Anjo jutro. Najwyżej spotkamy się z nim na następnym przyjęciu.
Dobrej zabawy, chłopaki!- Trent już zamierzał się odwrócić, gdy jeden ze
zdezorientowanych ochroniarzy szybko krzyknął:
- Nie, proszę wejść! Nastąpiła pomyłka, ale przecież to
nic. Pan Siyah na pewno się ucieszy!- już w dwójkę wskazali im rozchylone,
wykonane z charakterystycznym dla baroku przepychem wrota willi. Croft skinęła głową na podziękowanie i lekko
szarpnęła Kurtisa za ramię. Do drzwi prowadziła dróżka wysypana szarymi
kamyczkami. Lara przeklinając swoje wysokie buty, podtrzymując się Trenta,
powoli szła do przodu, byleby tylko nie skręcić nogi. W końcu wdrapali się na
schody prowadzące do wnętrza willi. Wnętrze parteru zajmowały prowadzące na
górę, wyrzeźbione w marmurze schody. Doprawdy, poczuliby się jak w
średniowiecznym zamku, gdyby nie przyozdobione kryształami żyrandole, zwisające
kilka metrów nad podłogą.
Z głębi willi dobiegała muzyka klasyczna, najwyraźniej
grana przez orkiestrę. Rozglądając się wciąż wokół, wspięli się po schodach. Na
ich szczycie, na wprost, dwóch ubranych we fraki mężczyzn otworzyło przed nimi
wykonane ze szkła, doprawione srebrnymi ornamentami drzwi. Teraz niezmącona
żadną przeszkodą muzyka zagrała czysto w ich uszach. Z pewnym niepokojem weszli
do otworzonej sali. W przeogromnym pomieszczeniu, z uśmiechem na ustach i kieliszkami w dłoniach, rozmawiało stado
przedsiębiorców. Skupieni najczęściej w trójkach, energicznie
gestykulując, rozprawiali o swoich interesach i narzekali, jak to ostatnimi
czasy żony im gwizdnęły ostatnie pieniądze na zakup nowej torebki.
Większość młodszych kobiet – może nawet i córek tych
snobów- poubierało się w krótkie, obowiązkowo z różowym akcentem sukienki,
niczym na dyskotekę. Chyba nie za bardzo wiedziały, dlaczego zostały zaproszone
i przez kogo, ale wyśmienicie się bawiły, opowiadając sobie o nowych ciuchach
sprowadzonych z Włoch przez tatusia. Lara skrzywiła się. Ewidentnie nie
pasowała do tych głupiutkich lalek w swojej eleganckiej sukni z gorsetem. Kiedy
chciała się podzielić ciętą uwagą na temat różowych lal z Kurtisem, z wściekłością
zauważyła, że właśnie gapi się na jedną z nich. Miała ochotę dać mu z pięści
między oczy, ale żeby nie wywołać skandalu, szepnęła mu tylko do ucha:
- Gdyby nie kasa tych wszystkich gamoni, byłyby
nikim- Trent zmarszczył brwi, nie
odrywając wzroku od ślicznej dziewczyny.
- Zastanów się... Gdyby nie kasa ojca, też mogłabyś być nikim.- Przekroczył granicę. Lara
wymierzyła mu policzek, dość dyskretny, ale bolesny, po czym szybkim krokiem
odeszła. Kurtis lekko oszołomiony, w momencie, kiedy Lara zniknęła w tłumie,
został poproszony do tańca przez ubraną w turkusową bombkę blondynkę. Nie
zastanawiając się nawet nad jej propozycją zgodził się. Dziewczyna wyciągnęła
go na parkiet i próbowała wywijać piruety do klasycznej muzyki, przy okazji starając się epatować seksem. Kurtis rozbawiony tym dał się porwać jej antyrytmicznym
wygibasom i również zaczął tańczyć jak na dyskotece. Po chwili zgrzany zdjął
marynarkę. Od akurat przechodzącego z tacą kelnera wzięli dwa kieliszki brandy.
Młoda szybko wypiła alkohol i zaczęła obracać
szkło w dłoniach.
- Tobie w ogóle wolno pić? Nie za młoda jesteś?- zapytał
Kurtis, wypijając swoją brandy. Dziewczyna uśmiechnęła się niepewnie.
- No, mam prawie osiemnaście lat... Ojciec zabrał mnie na
to nudne przyjęcie dla nudziarzy, więc muszę się jakoś rozerwać, nie? Ale wiesz, ty nie jesteś żadnym
nudziarzem!- brunet rozśmieszony parsknął. Zauważył, że blondynka szykuje się
do powodzenia jeszcze czegoś. Zachęcił ją więc krótkim ,,mów”.
Spąsowiała dziewczyna, zaciskając palce na kieliszku,
wybąkała:
- Jak masz na imię?
- Kurtis- i wówczas jakiś nerw w ciele bruneta jakby się
naprężył, a nagły błysk zaszedł mu oczy. ,,Cholera!”, pomyślał. Tak dobrze
zaczął się bawić, że kompletnie zapomniał o tym, że na tej sali ma występować
jako William Spencer. Młoda zdawała się nie zauważyć nagłego zwężenia jego
źrenic. Była wręcz podekscytowana odpowiedzią.
- O mamuniu! Kurtis! Ten Kurtis Scissons? Ten menadżer z
Toronto!? O mamuniu! Mój stary gadał o tobie w limuzynie przez jakieś dziesięć
minut. Ale się ucieszy, jak mu powiem, że tutaj jesteś!- Kurtis uśmiechnął się
niezręcznie. Postanowił postawić wszystko na jedną kartę.
- Oh, no widzisz... A myślałem, że jednak pozostanę
anonimowy. Ale to nic! To co, będę miał zaszczyt poznać twojego ojca?- z ulgą
dostrzegł, że blondynka nie wychwyciła trwogi w jego głosie. Uradowana złapała
go pod ramię. Kurtis szybko się wyrwał i poprosił, żeby przyprowadziła ojca, a
on poczeka. Dziewczyna w euforii pokiwała głową i szybko zniknęła w tłumie
tańczących par, postukując obcasami. Trent westchnąwszy z ulgą udał się w
przeciwnym kierunku, żeby młoda z powrotem go nie dorwała. Miał nadzieję, że
Lara nie widziała, jak wywijał z ponętną dziewczyną. Już i tak narobił sobie
kłopotów, i to w zaledwie 10 minut! Nagle zza członków orkiestry, siedzących na
scenie, wyłoniła się ubrana w mieniącą się barwami tęczy suknię rudowłosa
dziewczyna. Wyglądała niczym gwiazda lat osiemdziesiątych. Posuwała się powoli
i z gracją, aż dotarła przed czoło orkiestry. Wówczas można było zauważyć, że w
dekolt sukienki ma wpięty niewielki mikrofonik. Wszyscy goście umilkli i
zwrócili wzrok ku młodej, rudowłosej bogini.
- Witam wszystkich państwa serdecznie!- zawołała
melodyjnym głosem, który rozniósł się po całej sali echem.- Ja oraz moi koledzy
z orkiestry chcieliśmy zaprosić wszystkie przybyłe pary do zatańczenia walca
wiedeńskiego. Prosimy panów o odnalezienie swoich towarzyszek, a panie z kolei
o zakończenie plotek! Niech zacznie się zabawa!- wszyscy zaczęli głośno klaskać.
Inwestorzy byli zachwyceni. W sumie nie było to dziwne, bo większość stanowiła
osoby w wieku średnim, które na przykład dyskoteką byłyby raczej oburzone.
Zgodnie z zaleceniem panowie rozpoczęli poszukiwania swoich żon i partnerek,
obsiadłych stadnie przy hebanowych, polerowanych stolikach.
Trent gorączkowo rozglądał się po sali. Próbował w tłumie
wyszukać Larę, a jednocześnie uważać, żeby nie natknąć się na swoją
dotychczasową towarzyszkę i jej ojca. W końcu znalazł Croft. Podpierała ścianę i wpatrywała się w
posadzkę, jakby zafascynowana szybko niknącymi cieniami przechodzących obok
ludzi.
Brunet podszedł do niej i delikatnie dotknął jej
ramienia. Jak się spodziewał, kobieta szybko machnęła ręką i spojrzała na niego
wojowniczo.
- Laro, proszę...- szepnął tak, by było to dosłyszalne
tylko dla niej. Croft fuknęła tylko i szybkim krokiem pomaszerowała na środek
sali, gdzie już przygotowywały się pozostałe pary. Trent uznawszy to za oznakę
chwilowego, ale jednak wybaczenia, poszedł za nią. Ona najwidoczniej umiała
tańczyć walca wiedeńskiego, bo zaczęła pokazywać mu, jak ma się ustawić.
Wyprostowała się, podeszła do niego, by ich biodra znajdowały się blisko
siebie, lekko uniosła jego głowę za podbródek, a twarz skierowała trochę w
lewo. Jego prawą dłoń położyła na swojej lewej łopatce, a następnie wplotła
swoją dłoń w pozostałą mu lewą i uniosła w bok na wysokość swojej głowy.
Wówczas orkiestra zaczęła grać. Trent zdezorientowany patrzył tylko pod nogi i
powtarzał antagonistycznie kroki Lary. Na ułamki sekundy zerkał na jej twarz. Wpatrywała
się w parkiet, chyba nie do końca ufając wysokim obcasom. Wirowali wśród
oddalonych nieco par. Czarna, długa suknia Lary unosiła się w tańcu i oplatała
garniturowe spodnie Trenta. Brunet po chwili przyzwyczaił się do powtarzających
się kroków i teraz spoglądał już tylko na Larę. Jej włosy delikatnie unosiły
się w wirze, a w oczach odbijał się blask światła. Teraz i ona, zarumieniona z
wysiłku, patrzyła prosto w oczy partnerowi. Gdyby ktoś spojrzał na nich ze
znacznej wysokości, wyglądali by jak huragan jednolitej, czarnej barwy. Jak
wirująca jedność.
Nim się spostrzegli, orkiestra zagrała ostatnią nutę i
wszyscy goście rozentuzjazmowani zaczęli z wdzięcznością bić gromkie brawa.
Jedyną parą, która nie biła brawa, byli oni. Zmieszana Lara wciąż trzymała dłoń
na prawej łopatce Trenta, z rozognionymi policzkami próbując uciec gdzieś
wzrokiem. W końcu z wahaniem opuściła dłoń i oddaliła się od niego na kilka kroków, przygryzając wargę. Goście
powracali do pogawędek, niektórzy zostawali na środku i nadal tańczyli. Tylko
ona wciąż stała w pewnej odległości od Kurtisa i milczała. W końcu jednak marszcząc brwi
uniosła na niego wzrok. I zamarła. Trent wciąż cierpliwie czekał. Jednakże jak
się zdziwił, kiedy ona nagle wyciągnęła dłoń i palcem wskazała coś znajdującego
się za jego plecami.
Ten błyskawicznie odwrócił się i od razu rzucił mu się w
oczy wskazywany przez kobietę ,,obiekt”. Na końcu sali stało trzech mężczyzn,
ubranych jednakowo w szare garnitury. Wszyscy trzej stali na baczność, ale po
chwili zniknęli w znajdujących się w rogu sali drzwiach. Trent z powrotem
odwrócił się do Croft. Popatrzyła na niego porozumiewawczo i oboje poszli w
kierunku drzwi. Kiedy już znaleźli się przy nich, obejrzeli się jeszcze, czy
aby nikt nie zwraca na nich uwagi. Po upewnieniu się, że wszyscy mają ich w
dupie, Lara ostrożnie nacisnęła klamkę. Drzwi nieznacznie się uchyliły i
wskoczyła za nie, a w ślad za nią Kurtis. Znaleźli się w słabo oświetlonym,
chłodnym korytarzu, u wylotu którego świeciło się światło. Nagle Croft zaczęła
zdzierać z siebie dół sukni, a trzask rozrywanego materiału rozniósł się po
całym tunelu.
- Co ty do cholery wyprawiasz?!- wyszeptał Trent,
chwytając ją za ręce.
- Mama byłaby wkurzona... – odszepnęła Lara i wyrywając z
jego uścisku dłonie nadal rozszarpywała sukienkę. Następnie rozpięła z przodu gorset i upuściła go na ziemię. Trent obserwował z podziwem to, co
dotychczas było ukryte pod kreacją.
- Ty czwana bestio!- szepnął z uznaniem. Croft w tym
czasie naciągała szerokie ramiączka turkusowego topu na ramiona. Oprócz bluzki
miała na sobie beżowe spodenki, a do
nich przyczepione były dwie kabury, z berettami w środku.
Jedyne co zakłócało
jego podziw, a wywoływało uśmiech, to niepasujące do zmienionego stroju
szpilki. Szybko zorientowawszy się, że obserwuje jej stopy, zrzuciła wysokie
buty z nóg i z dumą, na palcach, potruchtała w kierunku wylotu korytarza.
Kurtis równie cicho poszedł za nią. Zatrzymali się poza obrębem sączącego się z
pomieszczenia światła. Trzech mężczyzn w szarych garniturach stało jakieś pięć
metrów przed nimi. Z lekka po ich lewej stronie, przy wyrzeźbionym z dębu
biurku, siedział zaciągający się cygarem - jak się domyślali- Anjo Siyah. Na
jego kolanach leżała obita skórą walizka.
Ukryty w półmroku duet wsłuchał się w rozmowę między
czterema mężczyznami.
- Bardzo się cieszę chłopcy, że już się tego pozbywam!
Zabierzcie jak najdalej ode mnie ten antyczny rupieć i pogratulujcie serdecznie
szefowi!- powiedział zadowolony Siyah, kładąc walizkę z tajemniczą zawartością
na biurku. Mężczyzna stojący pośrodku otworzył ją i wyjął znajdujący się w
środku przedmiot. Ani Kurtis, ani Lara nie zdołali dostrzec, co to takiego.
Zaraz jednak wszystko się wyjaśniło. W mgnieniu oka wręcz!
- No cóż, panie Siyah... Z przykrością i zadowoleniem
muszę panu oznajmić, że teraz się pożegnamy!- mężczyzna wykonał jakiś ruch, a
Turek niemalże nie zadławił się trzymanym w ustach cygarem. Lara nie namyślając
się za długo wyjęła beretty z kabur. Jedną rzuciła Trentowi, a z drugą zwinnie
wskoczyła do pomieszczenia.
- Stać, psie!- wyrzuciła z siebie, mierząc pistoletem
prosto w głowę środkowego gacha. Cała trójka obróciła się zaskoczona, ale już
po ułamku sekundy dwóch wyjęło broń. Środkowy, jak się okazało, trzymał miecz.
Z ciemności wyskoczył Trent, mierząc w jednego z
przeciwników.
- Zajmijcie się nimi!- rozkazał towarzyszom ten środkowy,
najwyraźniej przywódca. Sam zaś doskoczył z powrotem do Siyaha.
Croft szybko oddała strzał w jego głowę. W międzyczasie
Trent nie próżnował i zastrzelił namierzonego chwilę wcześniej mężczyznę.
Kolejny strzał- oddany przez Larę- pozbawił życia ostatniego przeciwnika.
Turek pełnymi przerażenia oczami obserwował krew
zalewającą marmurowe płytki jego gabinetu. Kiedy w końcu podniósł wzrok na
swoich wybawców, łzy popłynęły mu po policzkach.
- Ocaliłaś mi życie!... Jak ja ci się odwdzięczę!...- szepnął urywanymi słowami,
składając drżące dłonie jak do modlitwy. Padł na kolana i wypluł uwięzionego w
gębie cygara. Lara ignorując go, szepnęła - Nie byli przygotowani na
problemy...- i nogą przewróciła najbliższego truposza na plecy. W miejscu, w
którym leżał, pozostał miecz. Kobieta mrużąc oczy przykucnęła i ostrożnie
podniosła go z posadzki. Następnie, opierając go na swoim barku, wstała. Z
zastanowieniem przyjrzała się uratowanemu Turkowi, ale zaraz zaczęła oglądać
miecz z każdej strony. Po chwili ciszy, przerywanej jedynie pobrzękiwaniem
metalu w jej dłoniach, orzekła:
- Z odwdzięczeniem się... to nie będzie takie trudne- rzuciła krótkie
spojrzenie Siyahowi, a potem przeniosła je na Kurtisa. Ten tylko zmarszczył
brwi w niemym zapytaniu. Turek piskliwie zaśmiał się z radości.
- Mów szybko, o wybawicielko! Zrobię wszystko!- Lara znów
przeniosła wzrok na miecz. Uśmiechnęła się drwiąco. A zdanie, które zaraz potem
wypowiedziała, nie tyle zmroziło Siyaha
czy Trenta, ale w całym pomieszczeniu jakby obniżyło temperaturę, a światło
ściemniło.
- Opowiedz mi wszystko, co wiesz o Nephilimach.
Dedykuję trzem swoim słoneczkom: mojej kochanej J., Ali i Pati-Ann. Dziękuję wam za przeogromne wsparcie, a czasem i porządny kop! Gdyby nie wy, ten rozdział by prawdopodobnie nie powstał. Dlatego gorąco ściskam was wszystkie. I dziękuję!
Ach, najlepsze uczczenie tego, gdy o 1 w nocy przypominam sobie, że mam do zrobienia test na e-learningu do południa następnego dnia, i wykonanie go w ciągu niecałej godziny - najlepiej to uczcić rozdziałem u Pati! 5 pewnie nie będzie, ale taka niespodzianka po takim długim oczekiwaniu to znacznie lepsza nagroda!
OdpowiedzUsuńKiedy to ostatni rozdział wrzuciłaś? Chyba 9 miesięcy temu... to odpowiedni czas, akurat, by się nowy narodził. ;)
Nie masz chyba co poprawiać w tym rozdziale. Estetycznie - wyśrodkowanie jest trochę irytujące. Ale poza tym śliczny wystrój! :) Te nasze umiłowania do mrocznych klimatów.
Co do samego rozdziału - już od opisu tegoż Turka czułam, że będzie dobry. No ale się pomyliłam. Bo jest nie dobry, tylko bardzo dobry! "Croft. Wściekła suka." To dla mnie nieoficjalny tytuł rozdziału :) Lara zachowuje się strasznie przed balem, na balu niedużo lepiej. Ale walc wiedeński... no, aż słyszałam myślach różne fajne melodie i widziałam L&K tańcujących niczym na turnieju.
A mój ulubiony fragment to ten, gdzie Lara zakłada sukienkę. Przy okazji uchylasz rąbka tajemnicy i zdradzasz co-nieco o relacjach między Amelią a Larą.
Fajnie, że znów z nami jesteś. Czekam na CD!
Ale mam pecha! Napisałam Ci już dość sytego komentarza, a tu BACH! Wyłączyli prąd!;( To pewnie z tych emocji, co we mnie siedzą po tym rozdziale, powstało spięcie. ;)
OdpowiedzUsuńHehe ale była jazda! Od samego początku się fajnie zaczęło. Moment z ubieraniem kiecki rzeczywiście interesujący, ale mnie się najbardziej spodobał pomysł Lary co do ubrania się "pod spodem".;) To było naprawdę bardzo przydatne! Przewidziała bezbłędnie, że będzie strzelanina albo mordobicie.;)
Nie dziwię się Kurtisowi, że taki był wściekły, ale osobiście uważam, że przegiął z tym tekstem, że Croft byłaby nikim gdyby nie kasiura od ojca. xD Chyba na jej miejscu też dałabym mu po pysku. No i z tą lalą w sukience bombce też przegiął hehe, ale to naprawdę był świetny kawałek, ja nie mogłam przy tym tekście:
"Dziewczyna wyciągnęła go na parkiet i próbowała wywijać piruety do klasycznej muzyki, przy okazji próbując epatować seksem." buhahhaha to próbując epatować seksem jeszcze "przy okazji"mnie rozbroiło!xD hahhahaha pewnie uzyskała wręcz odwrotny efekt, nie?!;DD Nie no, jak sobie wyobraziłam taką małolatę obok Kurtisa, która się nieumiejętnie wygina i przegina to po prostu śmieję się sama do siebie. xD
Jeszcze ta gadka była całkiem niezła i nie wiem dlaczego ale mnie rozbawiła: "Mój stary gadał o tobie w limuzynie przez jakieś dziesięć minut." xD
A to mnie zaskoczyło i to masakrycznie!:
"Ona najwidoczniej umiała tańczyć walca wiedeńskiego, bo zaczęła pokazywać mu, jak ma się ustawić. Wyprostowała się, podeszła do niego, by ich biodra znajdowały się blisko siebie, lekko uniosła jego głowę za podbródek, a twarz skierowała trochę w lewo. Jego prawą dłoń położyła na swojej lewej łopatce, a następnie wplotła swoją dłoń w pozostałą mu lewą i uniosła w bok na wysokość swojej głowy."
Skąd Lara umie tańczyć walca wiedeńskiego????!!!! Szok!!!
Ale ogólnie biba fajna, lubię czytać o jakiś balach albo innych imprezach!;) Długo na Ciebie czekaliśmy, Pati, ale było warto!;) Mam nadzieję, że następny rozdział ukaże się niebawem! Ale miałaś wenę, super kawał tekstu!;) Mam nadzieję, że Lara z Kurtisem dalej będą współpracować razem, że się nie pokłócą albo coś innego!;)
Czekam na ciąg dalszy, pozdrawiam serdecznie!;)
W końcu... znaczy wiem, że tekst wyszedł wcześniej, ale dopiero teraz znalazłam te kilkanaście minut... i nie żałuję, że poświęciłam czas na ten tekst! Tęskniłam za tym stylem!
OdpowiedzUsuńGodzina... 14? W Surrey? Wiesz, że Cię kocham :) Ale Nasty Ci powie, że jak dostrzegę minimalny błąd, zaraz go wypomnę, jak to ja jej, a ona mi :D Anglia- dwunastogodzinny tryb - czyli nie 14, a 2p.m xD
A innych w ogóle nie zauważyłam :D
Lara w gorsecie, o zgrozo! Co ona, biedna musiała przeżywać :) Ale Kurtis na pewno był wniebowzięty faktem, że może jej pomóc <3 jaki on pocieszny i w ogóle słodki ^^ świetnie mi się o nim czyta :D normalnie zabrałabym go Larze i już nie oddała, zamieniła Surrey na Kędzierzyn i nie wypuszczałabym go z mojej dwupokojowej rezydencji xD
Chciał zabić? Albo przynajmniej postrzelić... to mnie rozbroiło :D niegrzeczny... a kobiety kochają czarne charaktery! Turkusowa bombka blondynka mnie wkurza od samego pierwszego zdania, że tańczy z Trentem. Co za suka xD I jeszcze jak można pomylić takiego przystojniaka Trenta z jakimś menadżerem. A on jeszcze się podszywa, bezczelny! A Lara... mogłabym myśleć, że rozbierała się specjalnie dla niego, no ale wiadomo, że byli w czasie akcji i nie mieli czasu na przyjemności. Wiadomo, jak w Legendzie, że zawsze, nawet w kiecce jest gotowa do boju :D Tylko jak ona musiała wyglądać, mając pod sukienką gatki ^^ Trentowi z zainteresowania pewnie szczęka opadła z wrażenia, uwielbiam sobie wyobrażać sceny, które opisujesz ^^ <3b
Naiwny Turek :D zachowuje się jakby Lara była jego guru, no... moim też trochę jest, nie powiem, że nie, uwielbiam ją, chociaż mi nigdy życia nie uratowała xD
Szkoda, że wszystko działo się tak szybko. A może ja tak szybko czytałam, a teraz po prostu żałuję, że nie delektowałam się tym tekstem, ale połknęłam go z prędkością światła i ... chcę więcej!
Przepraszam za taki nieokrzesany, niepoukłądany komentarz, piszę, co mi ślina na język przyniesie i przenoszę to na palce, z palców na klawiaturę... ach, piszę pod wpływem chwili i ciągle w głowie mam tę imprezę :D uwielbiam te klimaty.
Paczuszka poświąteczna rusza pierwszego, bo akurat skonczę ją na weekend przygotowywać :D a będziesz miała, co robić jak ją dostaniesz ^^ ciii. to niespodzianka, już nic więcej nie zdradzę!
Kocham Cię, buziaki!
Twoja Lilka!
widzę, że Lara gra na uczuciach Trenta, wcale się nie dziwi, że się wkurzył, nie mogę się doczekać następnego zapraszam też do mnie
OdpowiedzUsuń