W dużej mierze pisane do utworu:
Quest for Freedom- Future World Music
Mam nadzieję, że przypadnie do gustu, a przynajmniej od
połowy rozdziału. I nie pozasypiacie przy lekturze ^,^.
Lara ocknęła się. W uszach zadudnił jej warkot silnika,
wzmagający ból głowy. Nie wiedziała, gdzie się znajduje, złapała się za skroń.
Dopiero po chwili jej oczy były zdolne rozróżnić złotą barwę igrającego nad jej
głową światła, z blado zarysowaną na jego tle dłonią.
Cicho wyszeptane ,,chodź” odbiło się echem w jej
świadomości. Uniosła drżące powieki wyżej. Poczuła uścisk na swoim
przedramieniu, jednak nie była w stanie go odtrącić. Po prostu poddała się
obcej dłoni, wstając za jej rozkazem.
,,Lara… chodź”- znów ten sam, szepczący głos. Starała się
zapanować nad swoją ,,chodzącą” na wszystkie strony głową, jednak po kilku
nieudanych próbach, w końcu znalazła pomoc w oparciu czoła o twardą, męską
pierś. Poczuła uścisk na drugim przedramieniu. Mężczyzna niezwykle delikatnie
pociągnął ją do przodu. Z wahaniem postawiła krok w żądanym kierunku.
Usłyszała skrzypnięcie, jakby otwieranej bramy. Za ,,namową”
jego dłoni przeszła jeszcze kawałek, aż ją zatrzymał.
Stuki głucho odpowiedziały echem z drugiej strony drzwi.
Spod przymkniętych oczu dojrzała długi, wyłaniający się ze światła cień.
Nieznajomi sobie dotychczas panowie stanęli ze sobą twarzą w
twarz. Stojący w progu spojrzał z cichym westchnięciem na drugiego,
podtrzymującego ledwo co stojącą na
nogach kobietę.
- Dobry wieczór…-
mruknął z przekąsem otwierający. Chyba nie pierwszy raz widział tę
,,damę” zalaną w cztery dupy.
- Dobry. Jak widzisz, przyprowadziłem Larę do domu…- odparł
brunet stojący przed nim, pewnie
podtrzymujący dziewczynę.
- No, toś chyba pierwszy, który nie zostawił jej bez ubrań w
jakimś parszywym hotelu… - spojrzał na obcego sobie faceta z uznaniem. Nie
wyglądał mu na pijaczka. I miał
nadzieję, że to jedna z tych nielicznych subkultur, z którymi Lara
raczyła się nie zadawać.
- Wejdź, głupio tak w progu stać!- z serdecznością wręcz
wskazał dłonią salon tuż za sobą, ciepło opromieniony ogniem z kominka. Tamten
przytaknął, i z nieukrywaną ulgą wprowadził kobietę do pokoju. Lara strzepnęła
jego palce z ramion i chwiejnym krokiem dotarła do kanapy. Opadła na nią, znów zamykając oczy z cichym,
typowym dla otumanionych alkoholem pomrukiem. Stojący w dalszym ciągu przy
drzwiach z niedowierzaniem potrząsnął głową.
- Z kim ja się do cholery zadaję?..- szepnął pod nosem. No
ale cóż, ta kobieta miała urok osobisty. Miała to coś, co przekonało go do
odwalania za nią części robót. I do tego, by był jej przyjacielem.
- Komputerowiec Lary. Zip.- odezwał się kolejny raz,
podchodząc w stronę siedzącego już na fotelu mężczyzny. Tamten męskim zwyczajem
serdecznie wyciągnął w jego kierunku dłoń.
- Kurtis. Miło cię poznać, w tych niezbyt miłych
okolicznościach… - czarnoskóry facet uścisnął jego dłoń i usiadł z boku
podkulonych nóg Lary na kanapie. Trent czuł się niezbyt swojo, widząc te
wszystkie idealnie wypucowane, marmurowe podłogi, obrazy, skąpane w ciepłym
świetle bijącym z kominka wmurowanego w ścianie naprzeciwko, błyszczące w półmroku diamentowe sople na
pokaźnych rozmiarów żyrandolu na suficie, rzeźbione poręcze u schodów
prowadzących na piętro wyżej. Mimo tego bogactwa dom zdawał się pusty, ale
powodem mogła być nieco późna już pora.
- Aj, niemiłych.
Grunt, że wróciła. To znaczy, że ją odwiozłeś. Szczęście to ty miałeś, żeś po
pysku nie dostał za dotknięcie jej!- Zip szczerze się zaśmiał. Brunet o
niebieskich oczach wywarł na nim wrażenie swoją jakże dżentelmeńską postawą.
,,No, przeszedłeś u mnie ten pierwszy poziom, obyś na
dalszych się nie skuł!‘’
Kurtis nic nie odpowiedział. Nie był w stanie.
,,Odwiozłeś ją. Świetnie, że ze szczerymi intencjami…”
Sumienie? W sprawie kobiety? ,,To śmieszne, panie Trent! Obudźże się w końcu!
Tyle razy kłamałeś, plułeś ludziom w twarz. Nie ma czegoś takiego jak sumienie.
Ona NIE MOŻE ci pomóc. Jesteś sam. Zawsze byłeś sam…” Ściągnął brwi, rozum w
końcu do niego przemówił. Jego rodzice zginęli za sprawą Cabal. Nie mógł
pociągnąć za sobą nikogo innego na stracenie. Choćby nie wierzył w pojęcie
sumienia, pozostawała moralność.
,, Nawet jeśli wygrasz, to i tak będziesz martwy. Bądź
świnią. Tak jak do tej pory.”
Gwałtownie podniósł się z siedzenia. Spojrzał spod
półprzymkniętych powiek na zdziwionego Zipa.
- Lepiej będzie,
jeżeli ja już pójdę. Uważaj na nią, Zip. Dzisiaj trochę przeholowała… - rzucił
tylko, kierując się do drzwi.
- Zaczekaj!- czarnoskóry natychmiast do niego doskoczył,
kładąc mu palce na barku. Trent się odwrócił, choć w duszy tak bardzo chciał,
żeby nikt go nie powstrzymywał. Nie mógł spojrzeć na uspokojoną przez sen
kobietę, na jej twarz. Zmuszał się do tego, by
nie wyobrażać jej sobie w momencie, kiedy dowie się, że zniknął.
Zasznurował wargi, z udawanym opanowaniem patrząc w oczy czarnoskóremu.
- Byłbym ci bardzo wdzięczny, gdybyś mi powiedział, gdzie zostawiła swój
motor. Jak się domyślam nie przywiozłeś jej na nim.
- Nie wiem. Może na lotnisku w Londynie. Naprawdę nie wiem…-
wzruszył ramionami, i tym razem już niezatrzymywany doszedł do drzwi i nacisnął
klamkę. Do jego uszu doszło jeszcze
ciche zdanie:
- I dziękuję za Larę,
bo od niej słów wdzięczności raczej nie usłyszysz.- drzwi zatrzasnęły się za
brunetem. Przywarł do nich, głośno wypuszczając powietrze z płuc. Spojrzał na
swoje dłonie. Drżały. Ale mimo tego tym razem to on wygrał.
Szybkim krokiem opuścił teren Croft Manoru. Przy bramie
zarzucił torbę na ramię, zostawioną tam na jego prośbę przez taksówkarza. Przed
oczami mignął mu jeszcze obraz z hotelu.
Jej jedynego, pięknego uśmiechu. Uśmiechu niedoszłej partnerki.
~*~
- Kurwa mać… - cichy jęk Lary wystarczył, aby Zip odszedł od
komputera i przyniósł jej z kuchni butelkę wody. Kobieta łapczywie pochwyciła
ją w palce i z zachłannością wypiła kilka haustów wody.
- Kurwa…- nadal szumiało jej w głowie. Złapała się za
pulsujące skronie. Z otumanieniem spojrzała na przyjaciela, który na powrót
zajął się swoim komputerem.
- Co ja tu robię?...- zapytała cicho, z średnią
przytomnością w głosie.
- No, w końcu wracasz do świata żywych.. Dotychczas
spałaś, odpowiadając na twoje pytanie… -
Croft ściągnęła brwi. Oczekiwała, że
czarnoskóry choć na chwilę oderwie się od swoich super ważnych zajęć i z nią
porozmawia, a tu nic. Zdawał się być pochłonięty czymś. A z nerwowego stukania
w klawisze wywnioskowała, że owym pochłaniającym zajęciem było granie.
Wypuściła powietrze przez zaciśnięte zęby.
- Zip… Mów, co się wczoraj ze mną działo…
- Ano, popiłaś
trochę. Nie, nie trochę. To za mało powiedziane. Ledwo co na nogach stałaś!-
czarnoskóry parsknął śmiechem, nie odrywając oczu od ekranu komputera. Krew w
żyłach kobiety zdążyła się już nabuzować. Ze zgrzytem zębów podniosła się z
kanapy i z impetem zatrzasnęła ekran laptopa, przy okazji przytrzaskując mężczyźnie palce. Ten
niesamowicie wrzasnął ze zdziwienia i bólu.
- Ała! Lara! Pojebało cię? Co się z tobą dzieje?!- Croft
zupełnie obeszły jego słusznie zadane pytania. Uniosła kąciki ust ku górze,
uśmiechając się złośliwie.
- Podmucham może, co?- z ironii przeszła do rzeczy. Nie lubiła się cackać.- Jeszcze raz
powtarzam: Mów, co się wczoraj ze mną działo.- Zip w obawie przed kolejnym
atakiem wolał przestać żartować, tym bardziej, że nie było mu już wcale do śmiechu.
- Byłaś pijana. Przywiózł cię tu jakiś mężczyzna,
przedstawił się jako Kur…- nie zdążył dokończyć zdania. Kobieta poderwała się z
siedzenia, gwałtownie zagłuszając jego słowa krzykiem.
- Był tu ze mną?! I gdzie teraz jest? Cholera jasna!
Natychmiast przynieś mi moją komórkę!- już coś chciał odpowiedzieć, kiedy Lara
machnięciem dłoni wskazała mu schody na piętro.
- Bo mnie krew zaleje, idź!
Mężczyzna z nadzwyczajną prędkością podniósł się z kanapy i
pobiegł do jej pokoju. Po chwili wrócił
z żądanym telefonem komórkowym. Lara szybko wydarła mu go z rąk. Po kilku
sekundach rzuciła nim z hukiem o podłogę.
- Nie mam jego numeru! Boże, chroń tego skurwiela… -
wysyczała pod nosem. Zip cały czas patrzył na nią z wyraźnym przerażeniem. Ku
swojemu zdziwieniu zauważył, że pewnym momencie wykrzywiona w grymasie twarz
kobiety łagodnieje, a oczy zatrzymują się na jednym punkcie. Zdawało się, że
intensywnie nad czymś rozmyśla. Po krótkiej chwili w żółwim tempie przeniosła
wzrok na czarnoskórego z miną taką, jakby widziała go pierwszy raz w życiu.
,,Muszę jechać do Pragi… kroniki...”- te słowa odbiły się
głośnym echem w jej głowie, jak objawienie. Tego właśnie potrzebowała-
przypomnienia sobie, co działo się wczoraj. Uspokajając się wzięła głęboki
wdech, i wyjąkała:
- Załatw mi natychmiast bilet na lot do Pragi…- zdziwiony
Zip pokiwał głową i położył swojego laptopa na kolanach.
- Już się robi… - mruknął. Lara otępiało potrząsnęła głową i
podniosła się z siedzenia. Z wahaniem obróciła się na pięcie i powoli
skierowała się w kierunku schodów. Zip rzucił na nią okiem znad ekranu.
- Lara, dokąd idziesz?
- Do swojego pokoju… - odpowiedziała ledwie słyszalnym głosem.
Zachowywała się jak w transie.
- Po co?
- Muszę się spakować. Ta małpa pożałuje, że ze mną zadarła…-
czarnoskóry domyślił się, kogo Lara ma na myśli. Stuknął kilka razy w
klawiaturę i oznajmił:
- Loty do Pragi.. najbliższy o godzinie drugiej trzydzieści.
Pasuje?
- Pasuje… - odpowiedziała mu już ze szczytu schodów kobieta.
~*~
Gęsty dym, warkot silnika, wolność.
Czarny motor jak cień przejeżdżał przez kolejne wąskie ulice
Pragi. Zawrotna liczba kilometrów na godzinę pokazująca się na liczniku nie
robiła na kierowcy większego wrażenia.
Posiadaczem maszyny stał się z pięć minut wcześniej, kradnąc
ją.
Ale cóż mógł zrobić innego, kiedy ta śliczna Honda
CBR 60 sama zapraszała go na przejażdżkę?
Nagle kierowca motoru zahamował gwałtownie i z piskiem opon
obrócił Hondę o 180 stopni. Stanął przed budynkiem w opłakanym stanie, z
załamującym się dachem. Uśmiechnął się pod nosem. Kiedyś porównał go do meliny,
dopiero potem uświadamiając sobie, że ten budynek wywołałby odrazę nawet u
pijaka. Ściągnął kask z głowy i ustawił go na siedzeniu motoru. Wypuścił
powietrze z płuc, kierując się w stronę zawalonych gruzem drzwi.
- Już zapomniałem, jak tam śmierdzi…- mruknął pod nosem,
odgarniając stos uniemożliwiających pociągnięcie za klamkę desek. Z hukiem
rozsypały się po ziemi. Czarnowłosy mężczyzna strzepnął proch z czoła i
rozejrzał się na boki. Cisza, ani jednej żywej duszy. Nie zdziwiło go to. Kto
by chciał mieszkać w sąsiedztwie skansenu?
W końcu przedostał się do budynku. Jego wnętrze wyglądało
jak po wybuchu bomby- wszędzie na podłodze walały się odłamki cegieł, tynk na
słowo honoru trzymał się ścian. Oprócz tego w jego nozdrze bił przyprawiający o
mdłości zapach zgnilizny. Nie czekając na odruch wymiotny skierował się na
przeciwległą stronę budynku. Odgarnął dłońmi wszystkie zalegające fragmenty
załamanego stropu, dopóki spod nich nie wychynęła zapięta na skoblu wmontowanym
w śniade drzwiczki w podłodze tytanowa kłódka.
Mężczyzna zamknął oczy i skupił swoje siły na tytanie.
Kłódka drgnęła, na jego czole pojawiło się kilka kropel potu. Zacisnął pięści,
napinając wszystkie mięśnie. Jego umysł stał się wolny od wszystkich innych myśli.
Tylko on i tytan. W końcu kłódka ustąpiła, z głośnym trzaskiem otwierając się.
Zdjął ją ze skobla i otworzył drzwiczki prowadzące do podziemnego przejścia.
Przytrzymując się ledwo widocznej barierki zszedł na dół. Światło sączące się z
pozbawionych szyb okien na parterze
budynku przestało do niego dochodzić. Drzwiczki samoistnie się
zatrzasnęły. W ciemności bębnił jedynie
jego oddech, odbijający się od martwych ścian echem niczym pusta
materia. Szedł. Doskonale znał drogę. Podziemny tunel zaczął się rozwidlać.
Wymacał dłońmi lewy korytarz i postąpił dalej, w coraz to duszniejszą ciemność.
- Cholera… że też nie wziąłem ze sobą latarki… - wyszeptał
pod nosem, wodząc palcami po wilgotnej ścianie. Czekało go jeszcze kilka
rozwidleń, jednak przy żadnym z nich nie musiał się na dłużej zatrzymywać. W swoich myślach jak
żywą widział mapę, pokazującą wszystkie z
nich. Przemierzył jeszcze kilka korytarzy, kolejno odliczając rozwidlenia
w głowie. W końcu zatrzymał się. Choć nic nie czuł, to dokładnie wiedział, że
kilkanaście centymetrów przed nim w ziemi znajduje się zapadnia. Wykopana przez
jego przodków, być może sięgała do samych czeluści piekła. Nabrał powietrza w
płuca i skoczył naprzód. Zanim zdążył się zorientować, ziemia pod jego wycofaną
stopą obsunęła się i z głuchym łoskotem runęła w dół przepaści, ale on sam
zdążył złapać się wyrwy w ścianie i przesunąć się o kilka kroków wprzód, na
bezpieczny grunt. Jego serce zaczęło bić szybciej.
Miał serdeczne dość tej duchoty, ale chciał czy nie chciał-
nie miał wyboru. Cieszył się jedynie z tego, że było już niedaleko do celu. Po
kilku minutach drogi wyczuł w końcu chropowatość pod palcami. Stary zawór. Na
tyle stary, że nie dało by się go przekręcić dłońmi, gdyż pękłby. Mężczyzna
ponownie się skupił. Cisza pozwalała mu na to w stu procentach. Skronie
zapulsowały, umysł starł się z ogromnym wysiłkiem psychicznym. Zawór
zaskrzypiał, drgnął, a następnie z oporem wykonał obrót wokół własnej osi. Po
chwili ściana przed mężczyzną zadygotała. Z ziemi uniósł się szczypiący w oczy
kurz. Spomiędzy ścian błysnęła wąska smuga światła. Czarnowłosy przymknął oczy,
by go nie raziło. Z towarzystwem skrzypów ściana powoli odsuwała się w prawą
stronę, wpuszczając do ciemnego korytarza coraz więcej światła. W końcu skrzyp
ustał, a z sufitu upadły ostatnie ziarenka pyłu.
Mężczyzna przeszedł przez próg. Z wilgotnej ziemi stanął na
marmurowe płyty, pozostawiając na nich odciski podeszew brudnych butów.
- Tak dawno tu nie byłem… - mruknął pod nosem, rozglądając
się po przestronnej sali. Jej bogactwo zachwyciło go na nowo. Czuł się wręcz
nieswojo w towarzystwie kunsztownie rzeźbionych, pnących się ku górze kolumn,
oplecionych liśćmi i kwiatami wykonanymi ze złota. W oknach widniały nasycone
czerwienią witraże, jednakże ich piękno zakłócała znajdująca się z ich
zewnętrznej strony ziemia. Na ścianach gorącym złotem paliły się świeczki w
kandelabrach. Zdawało się, że ich płomień nigdy nie gaśnie. Jego wzrok w końcu
spotkał się z ołtarzem przy północnej ścianie. Kilka rzeźbionych postaci pozbawionych
oczu wyciągało w jego kierunku dłonie trzymające różnej maści artefakty. Dwie z nich wznosiły
ku górze puste, filigranowe pochwy, w których dawniej trzymano dwa Okruchy z
Periaptu.
Mężczyzna podszedł bliżej ołtarza. Miał wrażenie, że zewsząd
obserwują go oczy postaci namalowanych na wiszących na ścianach obrazach. Wyjął
z kieszeni papierosa i zapalniczkę. Czuł, że nikotyna to jedyna rzecz, która go
może teraz uratować przez zdenerwowaniem. Mijając rzeźbę trzymającą jedną z
pustych pochew zaciągnął się pierwszy raz. Szary dym uniósł się z jego warg ku górze. Kaszlnął.
- Cholera jasna… wszystko pięknie ładnie, gdybym tylko
nie był pod ziemią… - mruknął pod nosem.
Za rzeźbami stały piętrzące się ku górze szafeczki. Mężczyzna zakasał rękawy,
rozsunął pierwszą z brzegu i wyjął wszystkie znajdujące się w niej dokumenty i
księgi. Usiadł z nimi po turecku na ziemi i kolejny raz zaciągnął się
papierosem.
- No… to czeka mnie
ciężki dzień…
~*~
- Proszę pani… -
Kobieta została zbudzona przez potrząśnięcie ramieniem.
Powoli rozwarła oczy. Nad nią stała stewardesa z farbowanymi na heban włosami.
- Proszę pani, już jesteśmy w Pradze. Zaraz lądujemy- słowa
kobiety z trudem dotarły do panny Croft.
- Dziękuję…- szepnęła pod nosem, patrząc w szybę. Stewardesa
odeszła. Lara zaczęła zastanawiać się, jak długo spała i po czym mogła czuć się
zmęczona. Nerwy nie działały na nią zbyt
pozytywnie. Ale była silna. Nawet we śnie obmyślała plan zemsty na Kurtisie.
,,Mnie się tak panie Trent nie traktuje. Pożałujesz tego
gorzko…”- jej myśli cały czas krążyły wokół tego samego, nieustannie. Nie brała
pod uwagę możliwości, że mężczyzna zostawił ją dla jej dobra. Tego typu
argumenty nie przemawiały do niej. W jej oczach stał się kimś, kogo musi
ukarać.
Zemsta teraz stała się dla niej ważniejsza niż uratowanie
świata przed Czarnymi Aniołami.
,,Niech się świat wali w posadach, ja go muszę dorwać!”-
odpychała od siebie myśl, że zachowuje się jak dziecko.
Kolejny potok rozważań przerwało lądowanie samolotu. Lara
jak najśpieszniej zabrała plecak ze swoimi rzeczami i wybiegła z pokładu,
przepychając się przez tłum ludzi.
Z lotniska chciała jak najsprawniej dostać się na Strahov.
Nie wyobrażała sobie, aby Trent mógł być gdzie indziej. Jeśli miał szukać
informacji, to tylko tam.
Musiała tylko znaleźć postój taksówek, co i tak w dużej
mierze było utrudnione. Wyszła zza zakrętu węższej uliczki. Przed nosem
przeszła jej jakaś kobieta.
- Przepraszam!- powiedziała, starając się zachować czeski
akcent. Kobieta obróciła się w jej stronę.
- Słucham.
- Wie pani, gdzie tu
jest postój taksówek?- Czeszka zmarszczyła
brwi, próbując zrozumieć pytanie Lary.
- Taksówki?
- Tak- na to pytanie kobieta wskazała palcem ulicę za
plecami Lary. Ta obróciła się do tyłu i z uśmiechem stwierdziła, że dostrzega
zarys żółtych samochodów.
- Dziękuję… - powiedziała i szybkim krokiem skierowała się w
górę ulicy. Po chwili dotarła do postoju. Z ulgą uchyliła drzwiczki żółtego
pojazdu i usiadła na tylnym siedzeniu.
- Dokąd?
- Na Strahov- taksówkarz powoli odwrócił głowę w jej stronę.
Świeżo zapalony papieros wypadł mu z ust. Lara spodziewała się takiej reakcji.
Zręcznie wyjęła z portfela kilkaset dolarów i ułożyła na swoich kolanach.
- Dostaniesz je wszystkie, kiedy dotrzemy na miejsce-
mężczyźnie nie trzeba było powtarzać dwa razy. Zdziwienie go opuściło.
Błyskawicznie przekręcił kluczyki w stacyjce i nacisnął pedał gazu.
,,No to szykuj się, Trent!”
Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam za tak
późne dodanie rozdziału! Nie wiem, jak to jest, ale nie potrafię wyrabiać się z
nimi szybciej. Mam nadzieję, że długość jakoś zrekompensuje długi czas
oczekiwania. I jeszcze jedno- nie zanudziłam was, prawda?!
Dedykuję przede wszystkim Magdzie. Za to, że z taką
niecierpliwością czekała i pytała. Dziękuję ci bardzo ;*.
Należy się zresztą wam wszystkim. Dedykuję wszystkim : D.
~Lilka11
OdpowiedzUsuń20 listopada 2011 o 19:33
Oj, tak się zaklinałaś, że długie i nudne. Długie? Może się wydaje. Ale czyta się tak sprawnie, wciąga tak masakrycznie, że zanim się obejrzałam, to już skończyłam :( I chcę więcej. Nudne? No nie wiem. Zakłopotany Kurtis, pijana Lara. A potem wkurzona Lara. Uwielbiam wściekłą Larę! (A kto nie lubi? xD) Tym bardziej, że poleciała od razu za Trentem. To znaczy, że znowu się spotkają, a każda Twoja (ich, ale pisana przez Ciebie) rozmowa jest niesamowita, jak gdyby wyjęta z filmu. Już nie raz wspominałam, że chciałabym, aby na Twojej fabule oparli się twórcy Tomb Raider w kolejnej części obojętnie czy gry czy filmu. Jest to po prostu godny materiał, który świetnie by można było wykorzystać. Uwielbiam ten styl, taki dosadny. „Dzisiaj trochę przeholowała” – uśmiechnęłam się przy tym zdaniu, fakt. Lara przesadziła. Nie musiała pić nawet dużo, po prostu pije za rzadko i nie zna umiaru :D Wiesz, niby się w rozdziale nic nie dzieje, ale opis skansenu, wrażenia Kurtisa po wejściu do niego – naprawdę wartościowe, na wysokim poziomie. Ogólnie dobrze opisujesz. A opisy plus dialogi równa się mistrzowskie opowiadanie. Z matmy jestem słaba, ale dodawać akurat potrafię :D Z resztą do tego już sie przyzwyczaiłam, nie karmisz czytelników byle czym, wszystko dopracowane i pozapinane na ostatnie guziki. Jest świetnie!
~Pati-Ann
OdpowiedzUsuń22 listopada 2011 o 16:30
Nadrabiam dzisiaj wszystkie zaległości w tym naszym tombariderowym świecie, trochę go ostatnimi czasy zaniedbałam… ale powracam i zawsze będę powracać, wcześniej czy później, bo bez Waszych opowiadań już się nie da chyba normalnie żyć. ;-) Pijaną Larę opisałaś przecudnie, że się tak wyrażę, te jej pomruki i ogółem zachowanie były bardzo życiowe. ;-) Widziałam ją po prostu przed swoimi oczami.;-) Co do Kurtisa, w oczach mieszkańców Croft Manoru rzeczywiście wypadł na dżentelmena z klasą, niestety, prawda jest trochę inna, wcale się nie dziwię, że nie mógł już tych pochwał dalej znieść. Też bym wyszła. ;-) Nie mogę się już doczekać tego, gdy Lara spotka się ponownie z Trentem i spuści mu łomot, to na pewno będzie warte przeczytania, zresztą – jak wszystko na tym blogu. Gratuluję tak wspaniałych rozdziałów, czekam na więcej! Buziaki!
~Nasty
OdpowiedzUsuń30 listopada 2011 o 15:17
Czy nie zanudziłaś? Starała, mogę zapewnić, ze nie! Właśnie przed chwilą przypomniałam sobie, że nie grałam przed chwilą w TRAoD, a tym bardziej nie stałam z boku przyglądając się zalanej w pestkę Larze, nie przeglądałam archiwów Lux Veritatis ani nie przyleciałam dopiero co do Pragi. Że siedzę na swojej uczelni, w aneksie i czytam opowiadanie. Innymi słowy – ależ się wciągnęłam! Lektura miała być dla mnie pretekstem do niemyślenia o znanych Ci, osobistych, ostatnio ciężkich i niejednoznacznych sprawach. Nawet dzisiaj czytana przeze mnie Agatha Christie nie była w stanie tak zaabsorbować i uporczywie wracałam myślami do jednego tematu. To była bardzo miła chwila zapomnienia. Pomijając to, co od dawna doceniam – Twój realny pomysł na opowiadanie + umiejętność jego opisania – przypadł mi najbardziej do gustu opis podziemnej sali. Mam bardzo wyraźną wizję przed oczyma i normalnie czuję się, jakbym przed chwilą nie wróciła ze spaceru, lecz właśnie z tej tajnej siedziby. Nie wolno Ci dziękować za to, ze się niecierpliwię i jestem natrętna. Moją zasługą moze być ewentualnie to, że przyśpieszam Twoje prace nad tym dziełem. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział!
~pettitka6
OdpowiedzUsuń1 grudnia 2011 o 21:21
o mamusiu , nie mam czasu na napisane swojego rozdziału a co dopiero na czytanie utworów innych ( nawet kompa mi odebrali ) , no ale znalazłam chwilkę ;) trent jaki dżentelmen :D , lara i wielki kac , to nie codzienny widok ;) fajne , fajne . wspominając tytuł ‚ no to szykuj się, trent’ jestem ciekawa co tam się będzie działo . pisz dalej , dobrze sie czyta :) pozdro ;)