sobota, 29 grudnia 2012

Jaką robotę? Jacy my?


Od połowy pisałam pod wpływem Lux Aeterny
Miłego czytania.

     - Zbliż się jeszcze o krok, a zarobisz w mordę!- warknęła spomiędzy zaciśniętych warg. Nienawidziła, kiedy komuś udawało się ją podejść. Nie miała zamiaru powstrzymywać złości. Kurtis odpowiedział na jej humorek szczerym uśmiechem.
- Tak, Croft. Mnie także jest miło cię widzieć…- na widok iskierki szczęścia w jego oczach zapłonęła ze złości ze zdwojoną siłą i gdy wyciągnął dłoń w jej kierunku, aby dotknąć  policzka kobiety, cofnęła się do tyłu i zamachnęła w jego kierunku zaciśniętą pięścią. Jednak tuż przy jego twarzy dłoń zadrżała i powoli opadła w dół. Kurtis wiedział, że nie uderzy. Nie miał zbyt wielkiej wiedzy o jej przeszłości, ale domyślał się, że całe zło które musiała przeżyć w swoich licznych podróżach skutkowało  teraz jej agresywną postawą i brakiem zaufania wobec ludzi.
- Nie pozwalaj sobie na zbyt wiele, Trent. Mów, czego chcesz i wracaj stamtąd, skąd przyleciałeś- czego innego mógł się spodziewać? Ciepłego powitania?  Zdążył ją poznać na tyle, aby wiedzieć, że mimo swojego urodzenia nie należy do kulturalnej elity Wielkiej Brytanii. Nabrał powietrza w płuca.
- … Praktycznie tutaj jest teraz dziewiętnasta, a ja czekałem na ciebie od naszej szesnastej*. Bez racjonalnego celu. Więc teraz pozwól mi przynajmniej postawić sobie kawę. O to proszę.- Odpowiedział półgłosem, ale słyszała go idealnie. Mimo zgiełku, do jej uszu docierały jedynie jego słowa. Przymknęła oczy, wsłuchując się w niespokojne bicie swojego serca. Miała wrażenie, że zaraz rozerwie jej pierś, a narząd wypadnie tuż pod  stopy mężczyzny. Nie chciała odkrzyknąć: ,,nie!”. Przytaknęła więc głową. W końcu sama zgodziła się, aby przyleciał. Nie mogła odmówić mu tej głupiej kawy. Nie po tym, jak tłukł się kawał drogi z Pragi publicznym samolotem. Nie była aż tak wyrodną jędzą. Nie sądziła też, żeby miał wobec niej złe zamiary, zawdzięczał jej przecież życie. Tak jak i ona jemu. 
- … No dobrze. Strzelam, że nieczęsto bywasz w Londynie, więc i też nie znasz za bardzo tutejszych lokali…- Trent przytaknął głową. Z tonu jej głosu wywnioskował, że ma już obcykane miejsce w sam raz do rozmowy.
- Idziemy więc  do ,,Czarnego Mnicha”** na  ulicę Królowej Wiktorii *** . To bardziej pub niż kawiarnia, ale w gruncie rzeczy mają dobrą kawę…- Nie słysząc żadnego sprzeciwu z jego strony,  z niewymuszonym uśmiechem pociągnęła go w stronę drzwi. Cała jej złość prysła niczym bańka mydlana. Postanowił się nie odzywać, aby nie zniszczyć tej chwilowej idylli. Niebo poszarzało, zaczął padać deszcz. 

     Przemoczona do suchej nitki kobieta wbiegła do wnętrza lokalu, ruszając od razu do stolika w odleglejszym kącie. Jej towarzysz natomiast zatrzymał się na krótką chwilę w drzwiach, rozglądając się po wnętrzu. Wydało mu się zachęcające. Przez idealnie wypucowane okna sączyła się łuna strug deszczu. Z sufitu zwisało kilka lamp, jednak światło które dawały zdawało się przytłumione. Postąpił kilka kroków wprzód, drewniana posadzka zaskrzypiała pod jego ciężkimi traperami. Usiadł przy stoliku, naprzeciwko swej towarzyszki, stawiając niewielkich rozmiarów walizkę pod ścianą. W tym czasie ona zdjęła wilgotną od wody kurtkę. Spojrzał za siebie. Lokal nie był pusty, ale panowała w nim grobowa cisza. Z doświadczenia wiedział, że cisza nigdy nie oznacza niczego dobrego. Zresztą miał wrażenie, że inni klienci ich obserwują. Zupełnie, jakby czekali na ich przybycie. Z obserwacji wyrwała go Lara, dotykając jego ramienia.
- Zamawiasz coś, czy oglądasz się za dziewczynami?- zapytała z nutką ironii akurat w chwili, kiedy podeszła do nich filigranowa kelnerka, pytając czy życzą sobie czegoś.
- Piwo i kawa?- Lara spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
- Dwa piwa.- Odpowiedział z jednym ze swoich charakterystycznych uśmieszków na twarzy. Kelnerka zapisała zamówienie w notesie i odeszła.
- Więc… przyjechałeś tu, ot tak…- Zaczęła kobieta. Czuła się nieswojo, albo po jej głowie kłębiło się tysiąc własnych odpowiedzi na to pytanie.
- Tak. Niczego od ciebie nie chcę, Laro. Nie jestem dupkiem, który szuka na siłę zajęcia, nie myśl o tym w ten sposób…- mężczyzna ułożył dłonie na stole i przechylił się wprzód, aby móc spojrzeć jej w oczy. Aby mogła wyczytać w nich szczerość tego, co mówi.
- Możemy po prostu powspominać, jak to było w Pradze. Bez ciebie jest tam nudno jak nigdy przedtem…- Zaśmiał się cicho, spuszczając wzrok. Odczuł instynktownie, że przeciąga strunę. Nie powinien przesadzać, nie wiedział, na ile może sobie pozwolić. Przynajmniej swoje niewybredne żarty postanowił trzymać jak na razie przy sobie.
Kelnerka wróciła z dwoma kuflami piwa. Postawiła je przed nimi, przy okazji z ciekawością przyglądając się Kurtisowi. Lara chrząknęła. Młoda dziewczyna natychmiast zwróciła oczy  na nią. Croft z wrogością przeszyła ją wzrokiem. Nie musiała nic mówić, aby kelnereczka z prędkością światła odeszła z powrotem do swoich zajęć.  Brunet prychnął cicho.
- Widzę, że nie chcesz się z nikim mną dzielić.- Powiedział rozbawiony. Lara wydała z siebie
głośny pomruk oburzenia.
- Wypraszam sobie. Wyświadczyłam ci po prostu przysługę. Już widziałam tą małolatę szarpiącą cie za koszulkę, błagającą, abyś zabrał ją ze sobą do Czech- wykrzywiła usta na swojego głupie wyobrażenia. Tym razem to ona przesadziła. Wolała wrócić do tematu, zanim głupia gadka zajdzie jeszcze dalej.
- A więc mówisz, że w Pradze nie dzieje się zbyt wiele? Żadnych szaleńców pokroju Eckhardta? - Teraz i ona przechyliła się wprzód. Odczuwała dziwne napięcie panujące w knajpie. Starała się nie zwracać na nie uwagi, równocześnie dbając o to, aby  nikt nie słyszał, o czym rozmawia z Trentem.
- Nic z tych rzeczy, na mojego nieszczęście. A jeśli już mówimy o Eckharcie… mogłabyś mi powiedzieć, co tam się stało? Dokładnie, jak go załatwiłaś, wszystko. Nie mieliśmy okazji o tym porozmawiać… zresztą wiesz… -  kobieta z wyraźnym zakłopotaniem spojrzała na swojego rolexa, byle tylko nie popatrzeć mu w oczy. Doskonale pamiętała, jak się wtedy zachowała. W hotelu, a potem w szpitalu. Nie chciała do tego wracać i miała nadzieję, że nie będzie żądał przeprosin. W  końcu przeprosiny byłyby  przyznaniem mu racji, że to wszystko było jej winą. Niezbyt wygodne wyjście dla Croft . Nie dla jej dumy i niechęci do słowa ,,przepraszam”.
-… Wiem.
 Było już po ósmej. Nagle z głośników sprytnie ukrytych za barem wypłynęła nastrojowa melodia, a światła zgaszono.
Do każdego stolika podchodził kelner, zapalając  świece na nich ustawione. Lara widząc to wykrzywiła dolną wargę w niezadowoleniu.
- Chyba trafiliśmy na jakiś wieczór dla zakochanych…- stwierdziła z przekąsem, widząc w półmroku zbliżającego się do nich kelnera. Powiedziałaby mu, żeby spadał z tymi zapałkami, gdyby nie to, że ledwo co widziała w ciemności.
Usłyszała cichy trzask odpalanej zapałki tuż przy swoim uchu. Po chwili ciepły płomień oświetlił łagodnie twarz siedzącego naprzeciwko niej mężczyzny. W tym półmroku zdawał jej się jeszcze bardziej intrygujący i tajemniczy niż kiedyś.
   Gdy tylko kelner odszedł, wznowił rozmowę.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Co stało się na Strahovie?- Zbliżył się do płomienia, nie spuszczając z niej wzroku. Światło odbijało się w jego tęczówkach. Lara milczała przez dłuższą chwilę. Może próbowała sobie przypomnieć, a może usilnie zapomnieć o wydarzeniach sprzed kilku miesięcy. W końcu jednak uniosła głowę i zaczęła mówić.
- Nie ma czego opowiadać. Zabiłam go Okruchami, a raczej… ktoś mi ,,pomógł”. Karel. Nie zauważyłam go, wytrącił mi ostatni Okruch z dłoni, kiedy miałam zadać decydujący cios. A zrobił to po to, aby samemu dokończyć dzieła. Rozumiesz? Eckhardt był jedynie marionetką w jego dłoniach. Karel jest, czy raczej  był Nephilimem. Odbudowanie rasy było jego planem, a głupi Pieter myślał, że to on trzyma bat w tym cyrku… - z każdym kolejnym słowem Lary coraz szerzej otwierał oczy ze zdziwienia. W jego wzroku wyczuła swego rodzaju strach. Zaniepokoiło ją to.
- Wszystko w porządku?
- Nie… nic nie jest w porządku… jeśli jest tak, jak mówisz…- następne słowo zakłócił dźwięk dzwoniącego telefonu. Kurtis nerwowo sięgnął do kieszeni. Nieznany numer. Przeprosił towarzyszkę i wzrokiem szybko odszukał toaletę męską. Wstał i poszedł w jej kierunku, aby odebrać telefon.
Pchnął drzwi i stanął naprzeciw zniszczonego lustra nad umywalką. Wcisnął zieloną słuchawkę.
- Słucham.
- Jeszcze słowo, a przestrzelę tej dziwce łeb.- Tak bardzo się zdziwił, że nie wiedział co odpowiedzieć. Odczuł instynktowne zakłopotanie. Rozmówca wyręczył go, sam podejmując dalszą ,,konwersację”.
- Myślisz, że  masz do czynienia z bandą  idiotów? Nasze oczy i uszy są wszędzie, zwrócone na cztery strony świata. Jeśli powiesz choć słowo więcej o Mistrzu, będziesz mógł zbierać flaki z tej dziwki.  Już nie będziesz miał czego rżnąć.
- Człowieku, nie wiem, gdzie w Londynie znajduje się szpital psychiatryczny, ale  mniemam, że z niego zwiałeś- spojrzał na swoją dłoń. Drżała. Drżała z nerwów. Miał ochotę znaleźć tego dowcipnisia i ukręcić mu łeb. Ale skąd jakiś gówniarz z knajpy miałby jego numer? Miał mętlik w głowie.
- Mistrz ją wybrał! Ciekawe, czy będziesz się śmiał, kiedy przerżnie jej spodnie i nie okaże łaski.  Lepiej nie zmuszaj mnie do tego, abym ją zastrzelił. Ani słowa o Mistrzu. Inaczej i ciebie spotka kara.
- Ani ją tknijcie! Chcecie dopaść Lux Veritatis dla zemsty? To walczcie ze mną! Proszę bardzo! Jestem ostatni, skurwysynu!- Jego wściekłość sięgała zenitu. Miał ochotę roztrzaskać komórkę o ścianę. Zamiast tego uderzył w już i tak roztrzaskane lustro. Krew z jego zranionej uderzeniem dłoni zmieszała się z drobnymi okruchami szkła. Szaleniec w słuchawce zaśmiał się.
- Jutrzejszy ,,The Times” należy do ciebie. Wszystkie kurwy zginą!- Rozłączenie. Nie wiedział, czy on sam z  nerwów rozłączył, czy to druga strona przerwała. Widział tysiące swoich nieprawdopodobnych odbić. W brudnych, zakrwawionych kafelkach, w rozsianych odłamkach szkła.  
- A więc jednak, blondwłosy skurwysynu.. A tylko ją tknij… - Mruknął sam do siebie. Co teraz robić?
Wrócić tam i tak po prostu udawać, że nic się nie stało? Powiedzieć jej o telefonie, o Karelu? Miał cichą nadzieję przez te kilka miesięcy, że Nephilim jednak zginął w wybuchu na Strahovie . Obserwował Pragę jeszcze kilka tygodni potem, jednak wszystko wskazywało na to, że wszyscy zginęli. Chyba nigdy nie szargały nim tak ogromne wyrzuty sumienia. On był członkiem Lux Veritatis, ale Lara? Nie miał prawa,  nie chciał jej w to wciągać. Teraz zrozumiał, że przyjeżdżając do Anglii ściągnął na nią najprawdopodobniej ogromne niebezpieczeństwo. Być może na to tylko czekali. Po akcji z Eckhardtem nie mogli przecież ryzykować, Croft była dla nich wariatką, która jest w stanie zrobić wszystko i jeszcze więcej, aby osiągnąć to, czego chce. Powiedzieć, czy nie powiedzieć? Był prawie pewny, że chciałaby się wciągnąć w to bagno jeszcze raz, ale gdyby jej nie wyjawił wszystkich szczegółów. Nephilimowie nawet w  nim wzbudzali pewien respekt, bo wiedział, że potrzeba wiele, aby ich pokonać. Sam być może dałby radę.  Ale opuszczać Larę… zostawić ją bez wyjaśnień… z jednej strony serce, zaufanie do tej kobiety. Zaufanie, że podoła, rzuci się razem z nim w wir walki o przywrócenie bezpieczeństwa światu. Z drugiej rozsądek, który podpowiadał, żeby wyjść. Tak po prostu, bez wyjaśnień. Raz nie zaspokoić jej ciekawości i dać spokój raz na zawsze. Mógł też powiedzieć całą prawdę, wszystko, co wiedział o Nephilimach, ale Lara i tak żyłaby w przekonaniu, że nic nie jest w stanie jej zabić i doskonale poradzi sobie ze wszystkim sama. On też by był tak pewny siebie, gdyby nie wiedział, jaki terror może przynieść ze sobą ta rasa, jakie szkody i ile cierpień może wyrządzić. Lara tego wszystkiego nie widziała. Nie czytała świadczących o okrucieństwach Śpiących kronik.
Zdecydował się. Obmył zakrwawione ręce i wrócił do niej.
- Całą wieczność cię nie  było! – zmarszczyła brwi z niezadowoleniem. Ciekawość tego, co chciał jej powiedzieć zanim wyszedł przewyższała wszelkie inne jej myśli.
- Musimy stąd jak najszybciej wyjść. Zabierz swoje rzeczy…- odparł zachrypniętym głosem. Nie było czasu. Nie miał przecież pewności, że wśród klientów nie ma szaleńca, który do niego dzwonił. I nie miał pewności, że nikt nie celuje właśnie do Lary ze skutecznego w działaniu pistoletu. Szybko zarzucił na ramię walizkę, z kieszeni wyrzucił na stolik kilka zielonych banknotów i idąc przed Larą, równocześnie rozglądając się  na boki, osłaniał ją. Niczego nieświadomą Larę. Przy drzwiach zatrzymał się, aby puścić kobietę przed siebie. Gdy sam wychodził nie zauważył nawet, jak siedzący przy barze mężczyzna  w kapeluszu obraca się i badawczym wzrokiem wygląda za szybę. Po pięciu minutach sam opuścił lokal, wyrzucając przy wyjściu telefon komórkowy do śmietnika.

     - Powiesz mi w końcu, o co chodzi?!- wrzasnęła za idącym szybkim krokiem brunetem. Widziała, że jest zdenerwowany.
- Kurwa powiedz! Bez owijania w bawełnę, chcę wiedzieć!
- Prowadź do najbliższego hotelu…- odparł szybko,  nerwowo oglądając się na boki. W  każdej chwili był gotowy wyciągnąć broń, skrytą w kaburze pod pachą, niewidoczną dzięki kurtce.
- Ogłuchłeś? Tak się  bawić nie  będziemy…-  Zastąpiła mężczyźnie drogę, i  twardo przygwoździła do muru, zagradzając mu drogę z dwóch stron ramionami.
- Mów!
- Na miejscu.
- Myślisz, że jestem głupia? Oj, to żeś się przeliczył!- błyskawicznym ruchem dłoni wyciągnęła ukryty w rękawie koszuli nóż, podsuwając mu go pod nos.
- Umiem się bronić, więc nie pierdol, tylko mów!
- Karel żyje!- wykrzyczał łapiąc ją za ramiona. Kobieta choć zdziwiona, nie straciła głowy.
- No, to mamy plan do opracowania. Prowadzę do hotelu. Dzisiaj się porządnie wyśpisz.
- Ty nic nie rozumiesz… Nie dam ci się narażać.
- Jutro mi wszystko wytłumaczysz, a teraz nie pierdol. Mamy robotę do zrobienia.
- Jaką robotę? Jacy my?
- No jak to jaką? Nasz pierdolony kawałek chleba, ratowanie świata!- Z rękami skrzyżowanymi na piersi śpiesznym krokiem poszła dalej. Zrównał z nią swój krok.
Nie mógł jej przejrzeć, jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Strachu, zdziwienia. Czuł, że tą walkę na wytrzymałość z kobietą przegrał. Jednak prawda była odwrotna. Choć nie było tego widać, wewnątrz Croft toczyła walkę sama ze sobą. Walkę swojej przeszłości i teraźniejszości.
,,Znów złączymy swoje siły, Trent. Tylko ty i ja…”
-----------------------------------------------------

*[…],, od naszej szesnastej…”[…]- chodzi tu o strefy czasowe- Londyn GMT 0, Praga GMT+1 (przyp. autorki)
** ,,Czarny Mnich”- W oryginalne nazwa pubu brzmi : ,,The Black Friar”, tłumaczenie autorki.
*** ulica Królowej Wiktorii- W  oryginale 174 Queen Victoria Street, tłumaczenie autorki.

3 komentarze:

  1. ~Lilka11
    25 września 2011 o 00:08
    Cudnie po prostu :D Za takimi rozdziałami, typowo AoD’owymi tęskniłam od sierpnia! Jak zwykle w przypadku Lary i Kurtisa (<3) dialog mistrzowski. Jest tak cięty i dokładny, że wyobrażenie rozmawiającej tej dwójki miałam, jak żywe, przed oczami. Najlepsza gadka o kelnerce ^^Jak Kurtis szedł odebrać telefon, coś mi już świtało, że coś jest „nie hola”. Ale żeby Karel przeżył, no to pięknie to wszystko sobie obmyśliłaś :D Tylko nie popełniaj mojego błędu, nie zabijaj pana Trenta. Za bardzo ocieka swoją zaje.bis.tością, szczególnie w Twoim opowiadaniu, w Twoich dialogach… Jest taki, jakiego go sobie zawsze wyobrażałam i o jakim sama uwielbiam pisać :D Końcówka rozdziału, a przede wszystkim ostatnie zdanie dało mi takiego kopa, taki strzał weny, że sama mam ochotę napisać coś swojego! W końcu razem, w końcu praca… Ach, aż nie mogę się doczekac kolejnego rozdziału.!Buziaki :* Rozdział cud miód i orzeszki! Fenomenalny wręcz! Pozdrowionka!

    OdpowiedzUsuń
  2. elwira456@poczta.onet.eu
    12 października 2011 o 19:42
    Kurde jak ja się stęskniłam za tym blogiem dawno nie czytałam przez to że komputer mi się zepsuł a co do rozdziału jest świetnyNie znałam Lary od tej strony udaje że między nią a Trentem nic nie ma a tak naprawdę kto wie może jest w nim zabujanaczekam na nexti zapraszam też do mnie nowy rozdział mam nadzieję że trochęciekawsz niż tamten http://lara-croft-i-kurtis-trent-love.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
  3. ~Pati-Ann
    15 października 2011 o 13:02
    No Pati, dajesz do ognia coraz więcej! Twój styl pisania coraz bardziej zaczyna mi przypominać Lilki11, jej opowiadania też miały zawsze ten swój specyficzny klimat, jakiego nigdy jeszcze nie spotkałam w żadnym opowiadaniu. Teraz mam was dwie. Wasze opowiadania mają w sobie „to coś”. Może dlatego, że opieracie się na grze AoD?;) Tak czy siak, ja już uwielbiam Twoje opowiadanie, Patrycjo, mimo że to dopiero piąty rozdział. Obyś dalej pisała tak jak teraz, a będzie super. Fajne dialogi, zwłaszcza cała rozmowa w restauracji. No i te zgaszenie świateł i zapalenie świeczek, bardzo nastrojowo. Widziałam ten moment przed oczami normalnie! Jaka szkoda, że ten telefon popsuł całą tę magiczną chwilę! Biedny Kurtis! Zaplątał siebie i Larę w niebezpieczeństwo. Na szczęście, Lara jest nastawiona bojowo, więc chyba nie powinno być problemu. ;) I jaka muzyka do tego! Po prostu wow! Szalejesz, kobieto. ;) PS: Dziękuję za ostatnią rozmowę na gg – naprawdę mi pomogła. ;-*** PS2: Dzisiaj będę montowała filmik na projekt roczny z historii, pokazałam koleżance z grupy piosenki, jakie mi przesłałaś, bardzo jej się podobały, tak samo jak mi. Chciałabym wykorzystać je wszystkie, może jakoś połączę jedno do drugiego… prześle Ci jak skończymy i oczywiście jak będziesz chciała. ;-) Pozdrawiam cieplutko! ;-)

    OdpowiedzUsuń