sobota, 29 grudnia 2012

Samotny


Godzina piąta rano. Zmęczenie, ale i triumf. Triumf nad lenistwem i brakiem chęci, czy nad jednym albo drugim? Nie wiem. W każdym razie serwuję pierwszy od bardzo długiego czasu rozdział. Z góry przepraszam osoby, które będą go w najbliższym czasie czytały. Przepraszam za błędy! Poprawię je w najbliższym czasie, ale to już nie dzisiaj. Mam nadzieję, że długość jakoś zrekompensuje długą przerwę. Muzyki do rozdziału wyjątkowo nie ma, z bardzo prostej przyczyny- za cholerę nie mogłam odpowiedniej znaleźć! 

      Anjo Siyah był mężczyzną o nieprzeciętnej urodzie. Jego wysportowane, cudownie wyrzeźbione ciało tworzyło zgraną parę wraz z naturalnie ciemną karnacją mężczyzny. Jako rodowity Turek  posiadał parę oczu w kolorze czekolady, chociaż pewien intrygujący błysk w jego oczach sprawiał, iż zdawało się komuś czasem, że tęczówki ma niebieskie  niczym cherubinek. Tak czy siak- wiele kobiet ulegało pod naporem jego uwodzicielskiego spojrzenia. Ponadto był wysoki. Na kruczoczarne włosy od zawsze nakładał ogromne ilości żelu, co przez wielu uchodziło za ,,kiczowate” w porównaniu do jego wyczucia umiaru w innych kwestiach dbania o wygląd. Prócz tego dwudniowy zarost dodawał mu niezaprzeczalnego uroku. Był ogromnie charyzmatycznym bogaczem. Zajmował się sprzedażą antyków. Zaczął od kilku niesamowicie starych pamiątek rodzinnych, a skończył jako poważany na całym świecie biznesmen. Prawdę mówiąc teraz więcej inwestował na giełdach niż sprzedawał antyków. Pieniądze wydawał na to, co każdy próżny milioner- alkohol, kobiety, markowe ubrania, wille w egzotycznych zakątkach świata. Opływał w luksusie od naprawdę niezliczonych lat, choć wciąż nie tracił nic ze swojej młodzieńczości, a prawdę mówiąc nic się nie zmienił od czasu, gdy po raz pierwszy sprzedał wartościowy kufer podróżny, pochodzący z dwunastego wieku. Skąd go wytrzasnął- nie wiedział nikt. Utrzymywał, że to spadek po zmarłej babce. Kupującego zresztą to nie obchodziło. Turek dostał za niego naprawdę pokaźną sumkę.
W wolnych chwilach organizował  wystawne przyjęcia w swoich ogromnych posiadłościach.  Nowy York, Paryż, Oslo. Tym razem wypadło na wiecznie okryty mgłą Londyn. Właśnie dzwonił do jednego z gości, by potwierdzić jego obecność, gdy nagle do biura wparowała  blond włosa pracownica.
- Szefie… Przyszedł do pana pośrednik… - wysapała z  trudem. Brunet zareagował natychmiast. Odłożył słuchawkę, uprzednio przepraszając rozmówcę, i skinął na blondynkę głową. Dziewczyna zrozumiała gest. Piorunem wypadła z pomieszczenia, by poprowadzić zapowiedzianego  pośrednika wprost przed biurko szefa.  Po chwili przed Turkiem stanął elegancki, jednakże pospolitej urody rudzielec. Z niepewnością rozejrzał się po biurze. Siyah uśmiechnął się widząc, z jakim podekscytowaniem przygląda się wykonanej z marmuru posadzce, jak  gdyby bał się na niej stać. Był bardzo skrępowany i na oko również bardzo młody. Stanąć z samym Siyahem oko w oko, toż to prawdziwy zaszczyt. Tym bardziej, że jedynie udawał pośrednika. Ale o tym Anjo  nie wiedział.
Rudy z zakłopotaniem skinął w jego stronę głową, po czym z trudem wydusił:
-  Zgodnie z umową, wymiana nastąpi podczas dzisiejszego przyjęcia. Po umówionym znaku ma pan wskazać, do którego pomieszczenia mają udać się nasi ludzie.
- Doskonale, wprost doskonale!– na oblicze Siyaha wstąpił tajemniczy uśmiech.- Pogratuluj swojemu szefowi tak dobrze zaoferowanej przeze mnie ceny. Ten unikat w  rzeczywistości jest wart o wiele więcej!- pośrednik z pośpiechem pokiwał głową na znak, że zrozumiał jakie szczęście miał jego szef i zestresowany wyszedł.
 Siyah splótł palce. Nie mógł doczekać się godziny dziewiętnastej.
- W końcu pozbędę się tej kłopotliwej kupy złomu… - mruknął jeszcze nim wrócił do przerwanej pracy.

~*~

     Surrey, godzina 2:00 p.m
Do przyjazdu limuzyny zostały jeszcze cztery  godziny... spokojnie, Croft! Zdążysz!
     Lara z zażenowaniem przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze. Od pięciu minut próbowała zawiązać na sobie karminowy, obszyty koronką gorset. Niestety- bez powodzenia. Jego przód to jeszcze bajka, myślała rozdrażniona, ale to wiązanie z tyłu!
 Wstręt wzbudzała w niej myśl, że mogłaby go zacisnąć tak mocno, by nie móc oddychać. O nie! Kuszące wyobrażenie kawałku piersi wystawionej na światło  dzienne,  którym byliby podekscytowani mężczyźni, nie było powodem by skazać się na uduszenie!
Szczerze powiedziawszy nigdy nie wiązała gorsetu. Nie była też w stanie zapiąć delikatnego zameczka z tyłu ciągnącej się do ziemi, aksamitnej spódnicy. Ale powodem oporu materiału nie były kształtne biodra czy pośladki Croft, ale coś, co zamierzała ukryć pod miękko układającymi się fałdami spódnicy.
Ostatni raz miała na sobie tak trudną w założeniu suknię może z  20 lat temu. Kiedy jeszcze ktoś mógł pomóc jej w zapinaniu tego wszystkiego.  Potem na wszelakie okazje dobierała kreacje niewymagające niczego oprócz włożenia ich przez głowę.
Czuła się znacznie lepiej w takich wygodnych strojach. Dawnych czasów nie wspominała zbyt ciepło. Tych, kiedy w Croft Manor pracował sztab nadskakujących jej służących. I kiedy żyła bardzo wyjątkowa, choć tak bardzo irytująca ją osoba.
Amelia Croft. Jej matka. Na wspomnienie o niej i z powodu beznadziejności sytuacji, w jakiej się znalazła, ze zrezygnowaniem usiadła na swoim łóżku z poplątanym na całym tułowiu sznurkiem.
Z braku pomysłu ubrała na siebie sukienkę, którą matka dała jej bardzo dawno temu. Pamiętała, że Amelia upierała się, aby Lara założyła ją na jakiś bal. Chcąc jednak uniknąć tak eleganckich łaszek łkała, że sukienka jest za duża. Amelia z westchnieniem w końcu dała za wygraną.
Lara z uporem naciągała przód gorsetu, który niemiłosiernie wpijał jej się w piersi. A przecież miała jeszcze coś pod nim do ukrycia! Boże, pomyślała, takie stroje mogła wymyślić  tylko moja matka. I te wszystkie paryskie doradczynie, które tak chętnie zajeżdżały do Croft Manor. Znów usłyszała  drażniący ją stukot delikatnych obcasików, w których tak lubowały się paryskie przyjaciółki matki. Przypomniała sobie, jak wiele razy była zmuszana do wkładania tych idiotycznych, damskich butów, co tak ją irytowało. I zawód matki, gdy w końcu zrozumiała, że córka nie jest urodzoną damą. W głowie małej wówczas Croftówny na zawsze wyrył się grymas zażenowania wyrysowany na twarzy Amelii.
- Laraaa! – radosny krzyk wyrwał ją ze wspomnień. Usłyszała pewne kroki w korytarzu. Migiem powstała z łóżka i stanęła przed lustrem udając, że rozplątywanie wszelakich sznureczków w kreacji szczerze ją absorbuje. Po chwili w odbiciu za sobą dostrzegła uchylające się drzwi, a następnie wyłaniającego się zza nich Trenta. Z błogim uśmieszkiem i szczęściem wypisanym w roziskrzonych, błękitnych oczach oparł się o futrynę, wpatrując się z zachwytem w do połowy odsłonięte plecy Croft. Kobieta udawała, że nie zauważyła wchodzącego, jednak podświadomie uśmiechała się na widok ognia igrającego w jego męskim spojrzeniu. Stał tak przez chwilę, póki jej głos nie wyrwał go z obserwacji.
- Zawiążesz mi gorset…- mruknęła, bardziej stwierdzając fakt niż prosząc. Trent się nie opierał. Podszedł do niej. Z nieukrywanym żalem za traconym właśnie widokiem nagich pleców kobiety, naciągnął gorset na jej łopatki. Następnie spoglądając na ich wspólne odbicie w lustrze, przerzucił jej kasztanowe, pofalowane włosy na ramię. Zaczął rozplątywać delikatne sznurki oplatające całą jej talię.  Najpierw zabrał się za te z tyłu. Następnie, uprzednio chwilę się wahając, skierował swoją dłoń w kierunku jej biodra.
- No, no… Możesz to zrobić od przodu! Bez chwytów z Luwru, Trent. Mam do nich uraz…- wymruczała Croft, być może bardziej zmysłowo niżby tego chciała. Przewracając oczyma brunet obrócił ją ku sobie. Najpierw z nieukrywanym, jednak wciąż tym swoim ironicznym uznaniem omotała wzrokiem jego nagi tors. Specjalnie nie zapiął koszuli, pomyślała, ale jest przynajmniej na co popatrzeć. I tak w rzeczywistości było- kaloryfer Trenta był niezwykle muskularny i muśnięty słońcem. Pod białymi rękawami koszuli dostrzegała zarysy  świetnie wyćwiczonych mięśni jego ramion. Z mankietów wysuwały się dłonie o długich, jakby stworzonych do pieszczenia kobiet palcach.
Facet jak z bajki.
Facet nie dla niej.
- No, kurwa, nie ociągaj się! Rozplątuj te sznurki i zwiąż je z tyłu, z zapięciem z przodu sama sobie poradzę!- z zadowoleniem usłyszała ciche warknięcie Kurtisa. Teraz szybko i sprawnie rozwiązał wszystkie  guzki, a potem bez słowa odwrócił ją  tyłem do siebie. Niezwykle sprawnie zawiązał nieszczęsny gorset, podczas gdy ona stała i przyciskała jego przód do nagich piersi. W końcu nachmurzony opuścił jej pokój.
Czekała tylko  na to, by kroki zdenerwowanego mężczyzny oddaliły się w korytarzu. W końcu usłyszała trzask drzwi gdzieś w jego głębi i zaległa cisza. Croft już dłużej nie wytrzymując rzuciła się na swoje łóżko, głośno zanosząc się dzikim śmiechem.
- Ten gnojek naprawdę sądził, że rzucę mu się w ramiona?!- zwinęła się w kłębek, nadal rżąc z radości. Dopiero niebezpieczny zgrzyt zameczka w spódnicy ją uspokoił. Błyskawicznie podniosła się z łóżka i zrzuciła z siebie wciąż podtrzymywany z przodu gorset.
- A oto i główna atrakcja!-  z zapałem wyciągnęła dłoń po schowany pod poduszką stanik. Ubrała go, a następnie z poszerzającym się na ustach uśmiechem wydobyła jeszcze turkusowy podkoszulek. Obcisły. Założyła go przez głowę, a potem zajęła się zapinaniem na nim gorsetu. Gdy już się z tym uporała, ściągnęła ramiączka podkoszulka oraz biustonosza z ramion.  Wepchnęła wszystkie z trudem za gorset. Wystające części podkoszulka także.
- Oh, to będzie piękny wieczór!

    Trent nie  miał się w równie szampańskim humorze. Chciał  kogoś zabić. Albo przynajmniej postrzelić.
- Za kogo ona się ma, żeby tak grać na uczuciach wszystkich wokół?!- krzyknął na cały pokój, kopiąc niczemu winną szafkę z bielizną. Roztrzęsionymi dłońmi próbował zapiąć mankiety koszuli. Croft. Wściekła suka. I on miał z nią iść na to pieprzone przyjęcie? Oh, po co w ogóle zabierał tę karteczkę z kieszeni nieżywego strażnika? Strahov zawsze przynosił mu pecha. Najpierw miał stać się miejscem zemsty za ojca. Wyszło jedno, wielkie fiasko. Croft pozabijała wszystkich, a on- ranny- musiał wlec się za nią niczym przypałętany pies. A wczoraj? To ona uwolniła ich z tych pieprzonych podziemi, bo on nie chciał zabić strażnika. Jedyną rzecz jaką zrobił, to znalazł tę karteczkę. I znów fiasko! Bo oto na wizytowym papierze odczytał zaproszenie. Na dzień następny, godzinę 7:00 p.m. W Londynie. Podane było nazwisko zapraszającego, jednak adresu nie znalazł. Lara jednak od razu skojarzyła  słynnego sprzedawcę antyków- w końcu sama odszukiwała wspaniałości z przeszłości. Bez trudu wyrecytowała adres jego londyńskiej willi. Mówiła jednak, że osobiście nigdy się z nim  nie spotkała. Z tyłu małej karteczki znaleźli adresatów: Szanowna Pani Samantha i Pan William Spencerowie. Pewnie jacyś kupcy, pomyślał wtedy. Lara wyraziła swoją chęć pójścia na przyjęcie. O nie, nie żeby potańczyć, tylko sprawdzić, czy zdarzy się coś tam godnego ich uwagi!
Teraz będę musiał użerać się z Croft cały wieczór, myślał gorączkowo. Nic nie działało  na mężczyznę bardziej niż urażona duma.
Żeby dać kosza mi? Głupia!
Nagle ktoś szarpnął jego ręką w tył. Syknął cicho, zdziwiony, bo poczuł, że ten ktoś zapina mu mankiet.
- Lara? Co ja znowu zrobiłem?!
- Słyszałam huk. Nie rozwalaj mi rezydencji, Kurtis- oszołomiony jeszcze bardziej odwrócił się w tył. Lara stała za nim w upiętych w awangardowego koka włosach. Kilka niesfornych, krótszych kosmyków opadało jej na twarz. Jakaż ona jest śliczna, pomyślał.
Przemawiała niby ostro, jednak wyczuł w jej głosie poczucie winy. Niemożliwe! Wolał jednak nie wyrażać swojego zaskoczenia na głos. Jedno nieuważne słowo mogło zniszczyć tę chwilową idyllę. Zapięła drugi mankiet. Potem z nieokreśloną miną zabrała się za zapinanie jego koszuli. Robiła to bez uczucia, jednak sam fakt był nader szokujący.
Nagle jej zwinne palce znalazły się na rozporku mężczyzny. Teraz jego zdziwienie przemieszało się z podnieceniem. Poczuła przez materiał spodni garniturowych, że jego męskość sztywnieje. Uśmiechnęła się do niego  tajemniczo. I z uśmiechem zapięła jego dotychczas rozpięty rozporek.
- Widzimy się za pół godziny na dole- mruknęła wciąż się uśmiechając i udała się w stronę drzwi. A Trent poczuł, jak wzbiera w nim nowa fala złości. Szlag by trafił tę babę!

~*~

    O godzinie 5:30 p.m. limuzyna wioząca ,,państwa Spencerów” zajechała na Harley Street 19 w Londynie, gdzie mieściła się willa Anjo Siyaha.
By zachować pozory partnerstwa, choć Lara się opierała, Kurtis położył jej dłoń na swoje przedramię. Tak wsparci o siebie podeszli do bramy wejściowej. Ciepły, wieczorny wietrzyk rozwiał włosy Croft na wszystkie strony.
Kurczowo zaciskała swoje drobne palce na przedramieniu partnera. Ten był pewien, że robiła to nieświadomie. Całą sobą wykazywała postawę obronną. Trentowi swoją czujnością przywodziła na myśl dziką kotkę. Nie ważne, że w eleganckich ciuchach- Croftówna pozostaje Croftówną, wiecznie z dzikim błyskiem w oczach.
Przy bramie stało dwóch strażników w garniturach. Pod prążkowanymi kamizelkami, zawieszone na kaburach, spoczywały pistolety. Trent dokładnie widział ich zarysy.
- Państwa godność?- zapytał jeden, kiedy już para stanęła przed nimi. Bardziej tykowatego mężczyzny Lara chyba w życiu nie widziała.
- Spencer- odrzekł Kurtis, poprawiając muszkę. Od początku obawiał się, że plan może nie wypalić. Najbardziej bał się tego, że Spencerowie to popularni kupcy. Gdyby tak było, wygląd zdradziłby naszych ,,Spencerów” w trymiga.
- Chwileczka… przecież państwo nie potwierdzili przybycia- odezwał się drugi dryblas. Widać było, że typowy z niego osiedlowy cwaniak.
Na jego podejrzenia Lara zatrzepotała wymalowanymi rzęsami.
- Ależ jak to... Przecież nasz lokaj miał zadzwonić i zaakceptować nasze przybycie! Kochanie, koniecznie musimy go zwolnić. Cóż za niesubordynacja. Trent uśmiechnął się, niby to dla uspokojenia rzekomej małżonki, a tak naprawdę dla uznania jej świetnej gry aktorskiej.
- Oh, z pewnością. To nie ujdzie mu płazem. Szanowni panowie wybaczą, w zaistniałej sytuacji będziemy chyba zmuszeni wrócić do domu. Zadzwonimy do Anjo jutro. Najwyżej spotkamy się z nim na następnym przyjęciu. Dobrej zabawy, chłopaki!- Trent już zamierzał się odwrócić, gdy jeden ze zdezorientowanych ochroniarzy szybko krzyknął:
- Nie, proszę wejść! Nastąpiła pomyłka, ale przecież to nic. Pan Siyah na pewno się ucieszy!- już w dwójkę wskazali im rozchylone, wykonane z charakterystycznym dla baroku przepychem wrota willi.  Croft skinęła głową na podziękowanie i lekko szarpnęła Kurtisa za ramię. Do drzwi prowadziła dróżka wysypana szarymi kamyczkami. Lara przeklinając swoje wysokie buty, podtrzymując się Trenta, powoli szła do przodu, byleby tylko nie skręcić nogi. W końcu wdrapali się na schody prowadzące do wnętrza willi. Wnętrze parteru zajmowały prowadzące na górę, wyrzeźbione w marmurze schody. Doprawdy, poczuliby się jak w średniowiecznym zamku, gdyby nie przyozdobione kryształami żyrandole, zwisające kilka metrów nad podłogą.
Z głębi willi dobiegała muzyka klasyczna, najwyraźniej grana przez orkiestrę. Rozglądając się wciąż wokół, wspięli się po schodach. Na ich szczycie, na wprost, dwóch ubranych we fraki mężczyzn otworzyło przed nimi wykonane ze szkła, doprawione srebrnymi ornamentami drzwi. Teraz niezmącona żadną przeszkodą muzyka zagrała czysto w ich uszach. Z pewnym niepokojem weszli do otworzonej sali. W przeogromnym pomieszczeniu, z uśmiechem na ustach i  kieliszkami w dłoniach, rozmawiało stado przedsiębiorców.  Skupieni  najczęściej w trójkach, energicznie gestykulując, rozprawiali o swoich interesach i narzekali, jak to ostatnimi czasy żony im gwizdnęły ostatnie pieniądze na zakup nowej torebki.
Większość młodszych kobiet – może nawet i córek tych snobów- poubierało się w krótkie, obowiązkowo z różowym akcentem sukienki, niczym na dyskotekę. Chyba nie za bardzo wiedziały, dlaczego zostały zaproszone i przez kogo, ale wyśmienicie się bawiły, opowiadając sobie o nowych ciuchach sprowadzonych z Włoch przez tatusia. Lara skrzywiła się. Ewidentnie nie pasowała do tych głupiutkich lalek w swojej eleganckiej sukni z gorsetem. Kiedy chciała się podzielić ciętą uwagą na temat różowych lal z Kurtisem, z wściekłością zauważyła, że właśnie gapi się na jedną z nich. Miała ochotę dać mu z pięści między oczy, ale żeby nie wywołać skandalu, szepnęła mu tylko do ucha:
- Gdyby nie kasa tych wszystkich gamoni, byłyby nikim- Trent zmarszczył  brwi, nie odrywając wzroku od ślicznej dziewczyny.
- Zastanów się... Gdyby nie kasa ojca, też mogłabyś  być nikim.- Przekroczył granicę. Lara wymierzyła mu policzek, dość dyskretny, ale bolesny, po czym szybkim krokiem odeszła. Kurtis lekko oszołomiony, w momencie, kiedy Lara zniknęła w tłumie, został poproszony do tańca przez ubraną w turkusową bombkę blondynkę. Nie zastanawiając się nawet nad jej propozycją zgodził się. Dziewczyna wyciągnęła go na parkiet i próbowała wywijać piruety do klasycznej muzyki, przy okazji starając się epatować seksem. Kurtis rozbawiony tym dał się porwać jej antyrytmicznym wygibasom i również zaczął tańczyć jak na dyskotece. Po chwili zgrzany zdjął marynarkę. Od akurat przechodzącego z tacą kelnera wzięli dwa kieliszki brandy. Młoda szybko wypiła alkohol i zaczęła  obracać szkło w dłoniach.
- Tobie w ogóle wolno pić? Nie za młoda jesteś?- zapytał Kurtis, wypijając swoją brandy. Dziewczyna uśmiechnęła się niepewnie.
- No, mam prawie osiemnaście lat... Ojciec zabrał mnie na to nudne przyjęcie dla nudziarzy, więc muszę się jakoś rozerwać,  nie? Ale wiesz, ty nie jesteś żadnym nudziarzem!- brunet rozśmieszony parsknął. Zauważył, że blondynka szykuje się do powodzenia jeszcze czegoś. Zachęcił ją więc krótkim ,,mów”.
Spąsowiała dziewczyna, zaciskając palce na kieliszku, wybąkała:
- Jak masz na imię?
- Kurtis- i wówczas jakiś nerw w ciele bruneta jakby się naprężył, a nagły błysk zaszedł mu oczy. ,,Cholera!”, pomyślał. Tak dobrze zaczął się bawić, że kompletnie zapomniał o tym, że na tej sali ma występować jako William Spencer. Młoda zdawała się nie zauważyć nagłego zwężenia jego źrenic. Była wręcz podekscytowana odpowiedzią.
- O mamuniu! Kurtis! Ten Kurtis Scissons? Ten menadżer z Toronto!? O mamuniu! Mój stary gadał o tobie w limuzynie przez jakieś dziesięć minut. Ale się ucieszy, jak mu powiem, że tutaj jesteś!- Kurtis uśmiechnął się niezręcznie. Postanowił postawić wszystko na jedną kartę.
- Oh, no widzisz... A myślałem, że jednak pozostanę anonimowy. Ale to nic! To co, będę miał zaszczyt poznać twojego ojca?- z ulgą dostrzegł, że blondynka nie wychwyciła trwogi w jego głosie. Uradowana złapała go pod ramię. Kurtis szybko się wyrwał i poprosił, żeby przyprowadziła ojca, a on poczeka. Dziewczyna w euforii pokiwała głową i szybko zniknęła w tłumie tańczących par, postukując obcasami. Trent westchnąwszy z ulgą udał się w przeciwnym kierunku, żeby młoda z powrotem go nie dorwała. Miał nadzieję, że Lara nie widziała, jak wywijał z ponętną dziewczyną. Już i tak narobił sobie kłopotów, i to w zaledwie 10 minut! Nagle zza członków orkiestry, siedzących na scenie, wyłoniła się ubrana w mieniącą się barwami tęczy suknię rudowłosa dziewczyna. Wyglądała niczym gwiazda lat osiemdziesiątych. Posuwała się powoli i z gracją, aż dotarła przed czoło orkiestry. Wówczas można było zauważyć, że w dekolt sukienki ma wpięty niewielki mikrofonik. Wszyscy goście umilkli i zwrócili wzrok ku młodej, rudowłosej bogini.
- Witam wszystkich państwa serdecznie!- zawołała melodyjnym głosem, który rozniósł się po całej sali echem.- Ja oraz moi koledzy z orkiestry chcieliśmy zaprosić wszystkie przybyłe pary do zatańczenia walca wiedeńskiego. Prosimy panów o odnalezienie swoich towarzyszek, a panie z kolei o zakończenie plotek! Niech zacznie się zabawa!- wszyscy zaczęli głośno klaskać. Inwestorzy byli zachwyceni. W sumie nie było to dziwne, bo większość stanowiła osoby w wieku średnim, które na przykład dyskoteką byłyby raczej oburzone. Zgodnie z zaleceniem panowie rozpoczęli poszukiwania swoich żon i partnerek, obsiadłych stadnie przy hebanowych, polerowanych stolikach.
Trent gorączkowo rozglądał się po sali. Próbował w tłumie wyszukać Larę, a jednocześnie uważać, żeby nie natknąć się na swoją dotychczasową towarzyszkę i jej ojca. W końcu znalazł Croft.  Podpierała ścianę i wpatrywała się w posadzkę, jakby zafascynowana szybko niknącymi cieniami przechodzących obok ludzi.
Brunet podszedł do niej i delikatnie dotknął jej ramienia. Jak się spodziewał, kobieta szybko machnęła ręką i spojrzała na niego wojowniczo.
- Laro, proszę...- szepnął tak, by było to dosłyszalne tylko dla niej. Croft fuknęła tylko i szybkim krokiem pomaszerowała na środek sali, gdzie już przygotowywały się pozostałe pary. Trent uznawszy to za oznakę chwilowego, ale jednak wybaczenia, poszedł za nią. Ona najwidoczniej umiała tańczyć walca wiedeńskiego, bo zaczęła pokazywać mu, jak ma się ustawić. Wyprostowała się, podeszła do niego, by ich biodra znajdowały się blisko siebie, lekko uniosła jego głowę za podbródek, a twarz skierowała trochę w lewo. Jego prawą dłoń położyła na swojej lewej łopatce, a następnie wplotła swoją dłoń w pozostałą mu lewą i uniosła w bok na wysokość swojej głowy. Wówczas orkiestra zaczęła grać. Trent zdezorientowany patrzył tylko pod nogi i powtarzał antagonistycznie kroki Lary. Na ułamki sekundy zerkał na jej twarz. Wpatrywała się w parkiet, chyba nie do końca ufając wysokim obcasom. Wirowali wśród oddalonych nieco par. Czarna, długa suknia Lary unosiła się w tańcu i oplatała garniturowe spodnie Trenta. Brunet po chwili przyzwyczaił się do powtarzających się kroków i teraz spoglądał już tylko na Larę. Jej włosy delikatnie unosiły się w wirze, a w oczach odbijał się blask światła. Teraz i ona, zarumieniona z wysiłku, patrzyła prosto w oczy partnerowi. Gdyby ktoś spojrzał na nich ze znacznej wysokości, wyglądali by jak huragan jednolitej, czarnej barwy. Jak wirująca jedność.
Nim się spostrzegli, orkiestra zagrała ostatnią nutę i wszyscy goście rozentuzjazmowani zaczęli z wdzięcznością bić gromkie brawa. Jedyną parą, która nie biła brawa, byli oni. Zmieszana Lara wciąż trzymała dłoń na prawej łopatce Trenta, z rozognionymi policzkami próbując uciec gdzieś wzrokiem. W końcu z wahaniem opuściła dłoń i oddaliła się od niego  na kilka kroków, przygryzając wargę. Goście powracali do pogawędek, niektórzy zostawali na środku i nadal tańczyli. Tylko ona wciąż stała w pewnej odległości od Kurtisa i  milczała. W końcu jednak marszcząc brwi uniosła na niego wzrok. I zamarła. Trent wciąż cierpliwie czekał. Jednakże jak się zdziwił, kiedy ona nagle wyciągnęła dłoń i palcem wskazała coś znajdującego się za jego plecami.
Ten błyskawicznie odwrócił się i od razu rzucił mu się w oczy wskazywany przez kobietę ,,obiekt”. Na końcu sali stało trzech mężczyzn, ubranych jednakowo w szare garnitury. Wszyscy trzej stali na baczność, ale po chwili zniknęli w znajdujących się w rogu sali drzwiach. Trent z powrotem odwrócił się do Croft. Popatrzyła na niego porozumiewawczo i oboje poszli w kierunku drzwi. Kiedy już znaleźli się przy nich, obejrzeli się jeszcze, czy aby nikt nie zwraca na nich uwagi. Po upewnieniu się, że wszyscy mają ich w dupie, Lara ostrożnie nacisnęła klamkę. Drzwi nieznacznie się uchyliły i wskoczyła za nie, a w ślad za nią Kurtis. Znaleźli się w słabo oświetlonym, chłodnym korytarzu, u wylotu którego świeciło się światło. Nagle Croft zaczęła zdzierać z siebie dół sukni, a trzask rozrywanego materiału rozniósł się po całym tunelu.
- Co ty do cholery wyprawiasz?!- wyszeptał Trent, chwytając ją za ręce.
- Mama byłaby wkurzona... – odszepnęła Lara i wyrywając z jego uścisku dłonie nadal rozszarpywała sukienkę. Następnie rozpięła z przodu  gorset i upuściła go  na ziemię. Trent obserwował z podziwem to, co dotychczas było ukryte pod kreacją.
- Ty czwana bestio!- szepnął z uznaniem. Croft w tym czasie naciągała szerokie ramiączka turkusowego topu na ramiona. Oprócz bluzki miała  na sobie beżowe spodenki, a do nich przyczepione były dwie kabury, z berettami w środku.
Jedyne co zakłócało  jego podziw, a wywoływało uśmiech, to niepasujące do zmienionego stroju szpilki. Szybko zorientowawszy się, że obserwuje jej stopy, zrzuciła wysokie buty z nóg i z dumą, na palcach, potruchtała w kierunku wylotu korytarza. Kurtis równie cicho poszedł za nią. Zatrzymali się poza obrębem sączącego się z pomieszczenia światła. Trzech mężczyzn w szarych garniturach stało jakieś pięć metrów przed nimi. Z lekka po ich lewej stronie, przy wyrzeźbionym z dębu biurku, siedział zaciągający się cygarem - jak się domyślali- Anjo Siyah. Na jego kolanach leżała obita skórą walizka.
Ukryty w półmroku duet wsłuchał się w rozmowę między czterema mężczyznami.
- Bardzo się cieszę chłopcy, że już się tego pozbywam! Zabierzcie jak najdalej ode mnie ten antyczny rupieć i pogratulujcie serdecznie szefowi!- powiedział zadowolony Siyah, kładąc walizkę z tajemniczą zawartością na biurku. Mężczyzna stojący pośrodku otworzył ją i wyjął znajdujący się w środku przedmiot. Ani Kurtis, ani Lara nie zdołali dostrzec, co to takiego. Zaraz jednak wszystko się wyjaśniło. W mgnieniu oka wręcz!
- No cóż, panie Siyah... Z przykrością i zadowoleniem muszę panu oznajmić, że teraz się pożegnamy!- mężczyzna wykonał jakiś ruch, a Turek niemalże nie zadławił się trzymanym w ustach cygarem. Lara nie namyślając się za długo wyjęła beretty z kabur. Jedną rzuciła Trentowi, a z drugą zwinnie wskoczyła do pomieszczenia.
- Stać, psie!- wyrzuciła z siebie, mierząc pistoletem prosto w głowę środkowego gacha. Cała trójka obróciła się zaskoczona, ale już po ułamku sekundy dwóch wyjęło broń. Środkowy, jak się okazało, trzymał miecz.
Z ciemności wyskoczył Trent, mierząc w jednego z przeciwników.
- Zajmijcie się nimi!- rozkazał towarzyszom ten środkowy, najwyraźniej przywódca. Sam zaś doskoczył z powrotem do Siyaha.
Croft szybko oddała strzał w jego głowę. W międzyczasie Trent nie próżnował i zastrzelił namierzonego chwilę wcześniej mężczyznę. Kolejny strzał- oddany przez Larę- pozbawił życia ostatniego przeciwnika.
Turek pełnymi przerażenia oczami obserwował krew zalewającą marmurowe płytki jego gabinetu. Kiedy w końcu podniósł wzrok na swoich wybawców, łzy popłynęły mu po policzkach.
- Ocaliłaś mi życie!... Jak ja ci się odwdzięczę!...- szepnął urywanymi słowami, składając drżące dłonie jak do modlitwy. Padł na kolana i wypluł uwięzionego w gębie cygara. Lara ignorując go, szepnęła - Nie byli przygotowani na problemy...- i nogą przewróciła najbliższego truposza na plecy. W miejscu, w którym leżał, pozostał miecz. Kobieta mrużąc oczy przykucnęła i ostrożnie podniosła go z posadzki. Następnie, opierając go na swoim barku, wstała. Z zastanowieniem przyjrzała się uratowanemu Turkowi, ale zaraz zaczęła oglądać miecz z każdej strony. Po chwili ciszy, przerywanej jedynie pobrzękiwaniem metalu w jej dłoniach, orzekła:
- Z odwdzięczeniem się... to  nie będzie takie trudne- rzuciła krótkie spojrzenie Siyahowi, a potem przeniosła je na Kurtisa. Ten tylko zmarszczył brwi w niemym zapytaniu. Turek piskliwie zaśmiał się z radości.
- Mów szybko, o wybawicielko! Zrobię wszystko!- Lara znów przeniosła wzrok na miecz. Uśmiechnęła się drwiąco. A zdanie, które zaraz potem wypowiedziała,  nie tyle zmroziło Siyaha czy Trenta, ale w całym pomieszczeniu jakby obniżyło temperaturę, a światło ściemniło.
- Opowiedz mi wszystko, co wiesz o Nephilimach.

Dedykuję trzem swoim słoneczkom: mojej kochanej J., Ali i Pati-Ann. Dziękuję wam za przeogromne wsparcie, a czasem i porządny kop! Gdyby nie wy, ten rozdział by prawdopodobnie nie powstał. Dlatego gorąco ściskam was wszystkie. I dziękuję!


Nie jesteś obcy. To znaczy...


Pisane do maści przeróżnych utworów. Zaczynając od wesołych po smutne. Zależnie od gustu:
Marilyn Manson- Sweet Dreams [instrumental]
Two Steps From Hell - Everlasting (Nero)
Two Steps from Hell- Aweking the Beast
Zack Hemsey -  Vengeance
I masa innych,
[Specjalne podziękowania dla Magdy za Nine Inch Nails!]

       Zadowolona ze swego ,,mini dzieła zniszczenia” panna Croft wysiadła z taksówki. Kierowca z impetem nacisnął pedał gazu. Kobieta odwróciła się w stronę pojazdu, z uśmiechem poprawiając drobne, czarne okularki na nosie. Poirytowany tym jeszcze bardziej, odjechał z piskiem opon. Lara zdążyła mu jeszcze pomachać.
- Spierdalaj…- mruknęła przyjaźnie na  pożegnanie, i szybko powróciła do tego, po co tu przyjechała.
Taksówkarz dowiózł ją na ,,tyły” Strahova, bocznymi uliczkami, z których nie korzystało zbyt wielu kierowców. Tak na trzeźwy rozum zrobił to pewno tylko dlatego, by jak najszybciej dojechać na miejsce i usunąć z pojazdu okropną pasażerkę.
Zwróciła się w stronę swego celu. Przed nią ku górze pięła się siatka z drutem kolczastym. Za nią rysowała się sylwetka wysokiego budynku.
- Nasz pieprzony Strahov… - szepnęła pod nosem i bez większych ceregieli zręcznie wczepiła palce w siatkę. Pięła się ku górze z ostrożnością, by nie narobić hałasu. Bądź co bądź nie wiedziała, kto postawił tę cholerną siatkę i czy teren nie jest strzeżony.
Przed nosem mignęła jej wczepiona w druty tabliczka.
- Teren skażony radioaktywnymi odpadami, strefa zamknięta. A więc w taki sposób chcecie odciągnąć ludzi od swojego zajebistego laboratorium… Tak swoją drogą to ciekawe, czemu nikt jeszcze nie rozpierdolił tej budy…  - mruczała pod nosem.
Dochodziła już do samej góry. Czubkami palców wyczuwała ostre zakończenia luźno opadających z góry drucików. Weszła jak tylko najwyżej mogła, i czepiając się kurczowo siatki, przełożyła nogę nad nią  i usadowiła stopę w przerwie między drutami. Kolczaste zakończenia drutów werżnęły jej się w udo, jednak zacisnęła zęby. Nie było innego wyjścia, żeby przejść, chyba że skoczyłaby z wysokości kilku metrów w dół. I prawdopodobnie połamałaby sobie nogi.
- O, dzięki ci Boże, że ten pieprzony drut nie jest nazbyt wysoki…- mruknęła, czując spływającą po zranionym udzie krew. Będąc w tej niezbyt wygodnej pozycji, uniosła tułów do góry i czepiła się dłońmi drugiej strony siatki. Teraz pozostała jedynie druga noga. Przełożenie jej na drugą stronę okazało się najłatwiejszą częścią wspinaczki, gdyż ze swobodą mogła unieść ją do góry. Wkładając drugą stopę między przerwę w siatce, odetchnęła z ulgą. Zorientowała się, że po czole spływa jej kilka kropel potu. Mięśnie w zranionej nodze zaczęły jej drżeć. Prędko zeszła na dół i zasapana przysiadła na ziemi. Z plecaka wyjęła zwój bandażu i niedbale przewiązała nim zranione udo. Wstając z uwagą obejrzała majaczący przed nią budynek. Tak niepozorny.
- I pomyśleć, że w tym zasyfionym skansenie ten blondwłosy skurwielek mógł nas wszystkich odesłać do piekła… - szepnęła.
W istocie miejsce niedoszłej apokalipsy wyglądało nad wyraz… komicznie.
Rudera.
Ściany jak nieprzytomne- ledwo co trzymające się siebie wzajemnie. Bluszcz gęsto oplatający cegłę, wdzierający się w puste przestrzenie w ścianach, gdzie kiedyś zapewne znajdowały się okna. Croft spojrzała na tę żałosną ruinę z politowaniem. Mimo takiego stanu budynku zdawało jej się jednak, że nie jest on do końca opuszczony. ,,No  jasne! Pan Trent czeka tam na wpierdol!” – pomyślała jeszcze, zanim ruszyła przez porośnięty trawą teren w stronę budynku. Powietrze miało nieprzyjemny zapach. Jakby wylano tam chemikalia.
- Z fascynujących, starożytnych grobowców do … a, szkoda gadać…  Co oni zrobili, że wyrosła tu ta dżungla? - wciąż mruczała pod nosem, przedzierając się przez kłujące zarośla. Świerszcze non stop torturowały zmysł słuchu Lary swoim uporczywym cykaniem. Po długim przedzieraniu się przez tę mini puszczkę, o mało co nie potykając się o wyrastające zewsząd korzenie, wyszła na udeptaną ścieżkę, prosto pod masywne, żelazne drzwi. Szczerze się zdziwiła. Czy nie powinny być rozwalone?
A tak w ogóle , to  nie powinno ich w ogóle być!
Była zupełnie zbita z tropu. Zdawało się jej, że Trent wszedłby w tzw. ,,wielkim stylu” , a po drzwiach zostałyby jedynie zawiasy… A tu proszę… Drzwi są, a nawet porządne. A skoro są drzwi… to wbrew pozorom w środku musi być coś zajebistego.
- Nie podoba mi się to…- mruknęła, rozglądając się po okolicy. Nic, tylko szeroka ścieżyna i trawa. I gdzieś w dali dwa jasne, rosnące punkty. Zbliżające się punkty… Światła?!
Croft bez marudzenia z powrotem dała nura w zarośla. W samą porę. Po kilkunastu sekundach pod budynek zajechało srebrne Alfa Romeo 166. Lara zapytała samą siebie, jak mogła nie usłyszeć nadjeżdżającego auta. Odpowiedź nasunęła się sama, kiedy znów w uszach zabrzmiało jej cykanie świerszcza. Przewróciła jedynie oczami i wpatrzyła się w krąg  światła rzucany przez reflektory pojazdu. Kierowca właśnie wyhamował z trudem, widocznie wciskał gaz do dechy, by utorować sobie drogę przez wystające z ziemi korzenie. Drzwiczki auta otworzyły się z obydwu stron. Z jednej wysiadł ubrany w elegancki garnitur wątły, niski mężczyzna. Miał przydługie blond włosy, niedbale sczesane na twarz, a na nosie zbyt duże okulary. Mógłby nawet wydać się przystojny, gdyby nie nieestetyczny zarost pokrywający jego twarz. Z drugiej zaś postać, której płci nie można było stwierdzić. Zarzucony na twarz kaptur długiej szaty przypominającej mniszą nie pozwalał na dostrzeżenie choćby części podbródka. Blondyn z głośnym trzaskiem zamknął drzwiczki ze swojej strony. Natomiast jego towarzysz(ka) z obojętnością minął(a) je, pozostawiając rozwarte na oścież, oświetlone wnętrze auta na pastwę komarów i innego robactwa.
- Miało nie być problemów… - wysyczał męskim głosem osobnik ukryty pod kapturem. Po karku Lary przeszedł mimowolny dreszcz. Zdawało jej się, że w życiu nie słyszała tak pięknego, a jednocześnie przerażającego szeptu. Blondyn także zdawał się być poruszony niezadowoleniem swego towarzysza. Ze zdenerwowaniem poluźnił zbyt ciasno zawiązany krawat.
- Wybacz mi, panie… Ja… Ja nie wiedziałem, że ten człowiek wróci tak szybko do Pragi!- próbował się tłumaczyć, jednak wyniosła osoba w szacie zdawała się  nie słuchać. Podeszła niebezpiecznie blisko, także na twarz przestraszonego okularnika padł cień jego osoby.
- Wy… istoty ludzkie… jesteście tak słabe, takie butne… Czemu niewolnik nie jest w stanie pogodzić się ze swą mizerną, a wręcz zerową wartością w społeczeństwie, którym rządzą Nieśmiertelni… - chłopak wolał na to nie odpowiadać. Jego dłonie drżały ze strachu, a z twarzy można było wyczytać, że z chęcią zaniósłby się łzami. Spuścił jedynie wzrok, jednak niezbyt nisko, tak jakby bał się obrazić tryumfującego nad nim rasisty.
Tamten zdawał się zdegustowany. Nakazał młodemu otworzyć drzwi i zejść mu z oczu. Ten bez sekundy zwłoki wydobył z kieszeni skrojonej elegancko marynarki pęk kluczy. Podszedł do drzwi i przekręcił jeden z nich w zamku ogromnych wrót. Po chwilowym oporze, zaskrzypiały i same otworzyły się przed nim, zalewając jeszcze gęstszą ciemnością pole usiane zielenią. ,,Czarny kaptur” wolnym krokiem wszedł do środka. Gdy blondyn stracił go z oczu, oparł się o maskę auta i z trudem zaczął próbować uspokoić swój oddech. Tak właściwie Lara mogłaby zabić nożem młodego mężczyznę, jednak nadal siedziała w trawie. Sama odczuwała pewien niepokój. Nie wiedziała, z kim miałaby do czynienia, gdyby w ciemności ktoś usłyszał spadające na ziemię krople krwi.
,, Cholera… Przydałoby się teraz to zajebiste, latające kółko Trenta…”- pomyślała z ironią.
Wkrótce los się do niej uśmiechnął. Po krótkiej chwili uspakajania rozedrganych dłoni młody wsiadł do auta, zatrzasnął za sobą drzwiczki i zgasił światło. Lara nie czekając na to, aż ze strachu znów zaświeci lampkę, szybko wygramoliła się z krzewów i wbiegła w uchylone lekko wrota. Jak się spodziewała we wnętrzu budynku było zbyt ciemno, by mogła cokolwiek dojrzeć. Poczekała więc chwilkę, aby jej wzrok przyzwyczaił się do mroku panującego w pomieszczeniu. Mrużąc oczy powiodła po ledwie zarysowanych w ciemności ścianach, posunęła się kilka kroków wprzód. Tak jak i na zewnątrz, tak i tu cuchnęło, jednak inaczej. W jej nozdrza biła słodkawa woń… Woń rozkładu…
Przycisnęła dłoń do ust. Odezwał się odruch wymiotny. Nerwowo cofnęła się w tył. Zahaczyła o coś nogami, jak długa wyłożyła się na prochu pokrywającym całą podłogę. Z niepokojem zajrzała za ramię. Pod jej długimi, sznurowanymi trepami leżały na wznak, świecące bielą w ciemności, nagie zwłoki. W niepokoju głośno zaciągnęła się powietrzem. Spojrzała przed siebie. W kącie naprzeciwko błysły ledwie dostrzegalne pogruchotane dłonie, zespolone ze sobą drutem kolczastym. Obok nieskładnie walała się para rozerwanych, ociekających zaschłymi wnętrznościami korpusów. Lara syknęła przez zęby. Bardziej przyzwyczajona była do rozerwanego gdzieniegdzie kulami ciała. Bezwiednie zacisnęła pięść na wargach . Wolała nie myśleć, jaka bestia ściskała tych nieszczęśników w łapskach. Potrząsnęła głową.
- To nie robi  na tobie wrażenia… Weszłaś tu, to teraz idź dalej… - mruknęła na siłę opanowanym głosem, podnosząc się cicho z ziemi. Podłoga zaskrzypiała. Otworzyła usta, by ciszej oddychać. Z kabury przypiętej na udzie wyciągnęła berettę. Broń zgrzytnęła cicho w jej dłoni.
Zdawało jej się, że w ścianie naprzeciwko widzi drzwi. Zmrużyła oczy. Lekki zarys framugi nieznacznie odznaczał się na czarnym tle. Stąpając lekko po prochu dosunęła się do miejsca, w którym zdawało jej się, że widzi przejście. Wysunęła dłoń do przodu. Palce Lary zetknęły się z zimnym metalem. Na drodze stały drzwi. Spodziewała się, że jeśli je pchnie, wydadzą niemały jęk, jednak nie miała wyboru.
Opuszkami palców delikatnie przejechała po gładkiej powierzchni drzwi. Następnie, zaciskając oczy, z ostrożnością wysunęła opuszki do przodu. Metal ustąpił. Coraz wyraźniej czuła chłód bijący z pomieszczenia za drzwiami. Położyła dłoń na ścianie i weszła do środka. Przesuwając palcami po odpadającej płatami farbie natrafiła na chłodną, wysoko usadowioną poręcz. Chwyciła ją mocno prawą dłonią i na  ślepo poszła  naprzód. W pewnym momencie poczuła pustkę pod wystawioną naprzód stopą. Postawiła ją niżej. Domyślała się, że ma przed sobą schody. Ostrożnie więc stawiała stopy na coraz niższych stopniach, aż w końcu wyczuła chłód ponownie owiewający jej ciało. Tu poręcz się urywała. Zawierzając swoje bezpieczeństwo dłoni uniosła ją i wyprostowała palce. Szła naprzód. Po chwili prosta droga znów się urywała, skręcając w wąski korytarzyk. Musiała przejść nim bokiem. Czuła, jak jej piersi unoszą się w nieustannym, natarczywym oddechu. Jak kropelki potu zatrzymywały się na jej brodzie, by po sekundzie rozbić się o proch zaległy na ziemi. Wąski korytarz zdawał się nie mieć końca.. Nie wiedziała, czy to omamy, ale wydało  jej się, że gdzieś w dali korytarzyka błysnęło światło. Zmrużyła załzawione oczy. Tak nagły blask podrażnił je. Zbliżała się coraz bardziej. Pot spływał jej po czole. W zdrętwiałej dłoni nastąpiły skurcze. Zamknęła oczy. Wprost z ciasnego korytarzyka runęła na pokrytą płytkami podłogę. Przez zaciśnięte powieki docierały do niej szybko znikające, pojedyncze błyski światła. Mimo protestu swojego ciała rozchyliła nieco powieki. Widziała zawieszoną na niskim suficie żarówkę. Była prawie całkowicie wypalona, co powodowało jej miganie. Lara wstając z ziemi rozejrzała się po sali, w której się znalazła. Tak jak i w zostawionym już daleko za sobą parterze budynku, tak i tu na podłodze leżały kości, jednak te wydawały się nie być zabrudzone krwią, a wręcz sprawiały ułudę wypolerowanych niczym włoskie lakierki. Z dwóch stron, ku dołowi opadały dwie karminowe kurtyny, zawieszone na haczykach wkręconych w sufit.  Obok obydwu zwisały sznury. Jak na ironię wyglądało to wszystko tak, jakby światło miało zaraz zgasnąć, kurtyna rozsunąć się, a orkiestra zacząć grać uwerturę opery. Z wykrzywionymi w uśmieszku wargami podeszła do jednego ze sznurów. Mocno okręciła sobie jego końcówkę na dłoni. Odliczyła w myślach do trzech.
Raz…  ,,Co tam może być?”
Dwa… ,, Czy powinnam?
Trzy! ,,Za późno na odwrót!”
Kurtyna uniosła się do góry.
Zobaczyła rząd szklanych kapsuł napełnionych wodą. W ich wnętrzach…
- Nephilimy!- nie zdołała powstrzymać swego krzyku. Żarówka zgasła. Poczuła nagły ból z tyłu głowy. Przechyliła się do przodu. Nim zdążyła choćby wykrzyczeć przekleństwo, upadła na ziemię.
Jej umysł ogarnął mrok.

~*~

        Wkurwiało go wszystko. Pieczenie oczu, jamy ustnej, głód, zmęczenie, poczucie przegranej… I ta tajemnicza blondynka. Piękna blondynka. Bez tuszu na rzęsach i pudru na policzkach.
Dręczyło go jedno. Kim ona tak właściwie była? Albo też za kogo się uważała?
Próbując zachować trzeźwy umysł przecinał zimne powietrze niezawodną, ale wciąż kradzioną Hondą CBR 60 s.
Strahov. To było jedyne miejsce, które zdawało mu się odpowiednie na poszukiwanie Lary.
Może i było to szaleństwem, ale chciał mieć czyste sumienie. Kolejny powód wkurwienia. Lara.
- Bo się zachciało pannie Croft wycieczek, kurwa mać… - zaklął pod nosem. Ściągnął jedną rękę z kierownicy motoru i sięgnął do spodni.
- Kurwa!- krzyk desperacji rozwiał się na wietrze. Zapomniał, że wypalił wszystkie Marlboro w podziemiach. Gdyby tylko nie prowadził, jego głowa wylądowałaby z rezygnacją na asfalcie. 
Skręcił z drogi głównej w boczną. Strahov był już niedaleko. Tak właściwie miał pewne obawy. Co tam zobaczy? Rozwalony budynek- taki, jakim go zostawili z Croft? Szczerze w to wątpił. Już miał dość tego całego syfu. Znów niechcący wpakował się w ratowanie świata. A mógł ustatkować się przy pewnej pięknej brunetce. Jennifer. Musiał dostać w dupsko, żeby zrozumieć, jak królewskie życie miał przy niej. ,,Bo płynie we mnie ta zajebista krew poszukiwacza przygód”- pomyślał z ironią. Gdyby nie był aż tak wkurzony, zapewne powiedziałby, że to wspaniała okazja do nabicia komuś guza i przeżycia czegoś nowego. Ale był zmęczony. Cholernie zmęczony całą sytuacją. Może byłoby inaczej, gdyby nie Lara. Wynająłby pokój w hotelu i spokojnie przespał tę noc, gdyby nie jej nadpobudliwość.

Nagle z zaskoczeniem wyhamował,  jednak za późno. Koło motoru zaryło w pnącej się ku górze siatce z drutem kolczastym na szczycie. Niedbale przyczepiona do drutów czerwona tabliczka spadła mu pod nogi.
 - Zespół fabryk chemiczno-geologicznych kompleksu Strahov – przeczytał na głos Trent. Za siatką na ogromnej przestrzeni faktycznie dostrzegał kilka monumentalnych fabryk. Oczywiście po laboratorium Eckhardta nie widział śladu. Zbity z tropu zdjął kask i potarł dłonią czoło, wypuszczając głośno powietrze z płuc. Wokół nie zauważył nikogo. Dlatego też bez obaw wyjął zza paska Chirugai i swoją wolą pokierował je na siatkę. Pod naporem ostrzy powstało w niej prostokątne przejście. Trent przeszedł przez nie na ,,drugą stronę”.
Owionął go nieznośny zapach chemikaliów. Był on tak odpychający, iż automatycznie cofnął się o krok w tył.
Ale ktoś musiał znaleźć przecież tą wariatkę.
Z cichym westchnięciem poszedł naprzód. Zdziwiło go to, że teren nie jest pilnowany. Zdziwiło go to, że wcześniej nie słyszał o wybudowaniu  na Strahovie zespołu fabryk chemicznych.
Wyczuwał swój własny niepokój w powietrzu.
Nogawka jego spodni zahaczyła o źdźbło trawy. Trawa? W takim smrodzie nie chciałaby wzrastać żadna roślina. Papierowo wyglądający rządek ceglanych budynków, a wśród nich echo…
,,Przykrywka”- nasunęło mu się na myśl.
Nagle się zatrzymał. Za dwoma kolejnymi fabrykami zauważył ledwo zarysowany na tle czarnego nieba niski budynek. Rozcierając przesadnie głośno zimne dłonie przeszedł przez przerwę między dwoma wysokimi budynkami i stanął w pewnej odległości od swojego celu.
- Tak… Tu jest nasze laboratorium- mruknął pod nosem. Już miał iść dalej, jednak wytężając wzrok w ciemności dostrzegł zaparkowane pod uchylonymi nieco drzwiami budynku auto. Zakładał, że nikogo w pojeździe nie ma, jednak na wszelki wypadek doszedł pod drzwiczki mocno pochylony. Dotarłszy już do samochodu zajrzał ostrożnie do wnętrza przez szybę. Nikogo w środku nie było. Rozejrzał się jeszcze po okolicy, jednak nie dostrzegając niczego oprócz bujnej trawy i siatki po swojej lewej stronie, głęboko odetchnął i bez wahania wślizgnął się do niegdysiejszego laboratorium Eckhardta. Nie widząc zbyt wiele w ciemności ułożył dłonie na ścianie i przesuwał się wzdłuż niej. Po chwili szukania wejścia w głąb budynku po omacku, natrafił na coś nogą. Coś, co z powodu miękkości i smrodu, jaki panował w pomieszczeniu, zdawało się być mu workiem ze śmieciami. Schylił się i odnalazł dłonią swoją przeszkodę. Wyczuł pod palcami coś, co przypominało mu w dotyku skórę. Wodząc palcami przez dłuższą chwilę po powierzchni tajemniczego przedmiotu ze zdziwieniem stwierdził, że był to oderwany od reszty ciała korpus pokryty jakąś mazią. Dopiero teraz słodkawy odór w pomieszczeniu zaczął mu tak naprawdę przeszkadzać. Wstając poczuł bolesny skurcz żołądka. Od zwrócenia całej jego zawartości wolał jak najszybciej znaleźć coś, co poprowadziłoby go dalej. Teraz z większym zacięciem szukał drzwi w ścianach. W końcu z ulgą znalazł je. Zaczął nawet z ironią uważać się za farciarza , bo były już otwarte. Wszedł z ostrożnością, by nie narobić hałasu, w uchylone drzwi. W pomieszczeniu, w którym się znalazł, panował niezwykły chłód. Znów zdając się na swoje dłonie, szukał po  ścianie czegoś, co ułatwiłoby mu pójście naprzód. Odnalazł wysoko usadowioną poręcz. Czuł, że ta droga doprowadzi go do Lary.
- Musi, albo zdechnę tu z głodu…- mruknął zły i dał się pokierować poręczy dopóty nagle się nie zakończyła. Nie mógł tego wiedzieć, ale tę samą drogę przemierzała jeszcze godzinę temu pewna pani archeolog.
 W końcu dotarł do tego samego, wąskiego korytarzyka co ona. Z trudem się przez niego przecisnął, przeklinając przy tym jego ogromną długość. W końcu z ulgą stwierdził, że znajduje się już w jakiejś przestrzennej sali, choć nie był do końca pewny, czy aby na pewno, czy to wrażenie spowodowane przez chłód bijący od ścian. Wysunął dłonie do przodu. Idąc ostrożnie i uważając pod nogi dotarł do przeciwległej ściany i odnalazł w niej drzwi. Co dziwne, te były zamknięte. Z pewnym niepokojem nacisnął delikatnie klamkę. Rozchylił ostrożnie drzwi, wpuszczając do sali snop światła. Przeklinał tę ciemność. Przez długie wytężanie w niej wzroku  nie mógł spojrzeć w szparę w drzwiach, by upewnić się, że w drugim pomieszczeniu nie ma żadnych chętnych na dostanie w mordę. Tak czy siak, jeśli ktoś tam był, to już niewątpliwie dowiedział się o jego obecności. Zastanawiał się tylko, dlaczego po niego nie przychodził. Nagle do jego uszu dotarł cichy szept. Zbliżył się natychmiast do drzwi, uważając, żeby nie uchylić ich przypadkiem jeszcze bardziej.
- Mistrzu… Mój panie… tam chyba ktoś jest!- jąkał się ktoś mocno przestraszony. Trent usłyszał cichy, przenikliwy syk.
- Ach, ty idioto! Mogłeś sam to sprawdzić!- brunetem wstrząsnęło. Tak przeszywającego głosu jeszcze w życiu nie słyszał. Mógłby się założyć, że nie należy do człowieka.
Następnym, co usłyszał, były szybko zbliżające się ku drzwiom kroki. Natychmiast wyciągnął zza paska Chirugai i uskoczył w tył. Jednak postać, która zaraz potem otworzyła szeroko drzwi, wypuszczając zza siebie kolejne snopy światła, nie dałaby mu i tak szansy na skrycie się w pół cieniu zalegającym salę.
- Nie zbliżaj się, albo będziesz musiał uciekać, ale już bez łba!- krzyknął do niego  Trent, na co tamten parsknął i bez cienia strachu zbliżył się do  niego na odległość kroku.
- A cóż to? Przywiało Romea do Julii?- mężczyzna z wyraźną lubością górował nad nim. Miał co najmniej dwa metry wzrostu i  nawet mimo cieni padających na jego twarz można było dostrzec, że mimo groźby nie obawia się jej, a nawet go ona bawi. Nim Trent zdążył się obejrzeć, mężczyzna jednym ruchem dłoni uniósł go ku górze i z impetem ,,przerzucił” do oświetlonego pomieszczenia. Kości w jego plecach trzasnęły o kraty, w które uderzyły, a on sam był porażony ogromną mocą przeciwnika. Nawet w takiej chwili nie mógł się bronić umiejętnością władania telekinezą, ponieważ  był na to zbyt osłabiony. Dlatego ciężko dysząc wstał tylko, nie próbując nawet ataku. Poczuł drobne palce na swoim przedramieniu. Z siłą zacisnęły się na nim i przyciągnęły ponownie do kraty. Obrócił się szybko, błyskawicznie zaciskając pięść, przygotowany do ciosu. Jednak obróciwszy się, nie napotkał przeciwnika, a parę surowo patrzących oczu kobiety. Natychmiastowo też dostrzegł, że znajduje się ona w celi.
- Lara!- wyszeptał zdyszany. Wykrzywiła jedynie usta w coś na kształt uśmiechu i patrząc na coś za nim nagle krzyknęła. Schyliła głowę, a jednocześnie wciąż trzymała przedramię Trenta, więc zgięła też jego kark. Kurtis uniósł oczy do góry. Nad nim spoczywała wbita w żelazne kraty pięść. Mężczyzna o dotąd nieskalanej żadnymi emocjami twarzy zawył z bólu, jednak nie wznowił ataku.
Z kieszeni elegancko skrojonej marynarki wydobył natomiast klucz i otworzył nim drzwi do celi, w której zamknięta była Lara. Wtrącił do niej Trenta z taką siłą, że nie był w stanie oprzeć się jego działaniom. Próbował wyskoczyć z celi, jednak przeciwnik zatrzasnął z impetem jej drzwi i zręcznie zamknął na klucz. Rzucił go pod nogi towarzysza, który przez cały czas siedział w kącie skulony, przerażony tym, że i on może oberwać.
- Powiadomię o tym wszystkim Joachima. Musi tu przyjechać w przeciągu jednej godziny, albo inaczej sam  ich zabiję!- zdawało się, że wściekłość eleganckiego mężczyzny już minęła. Przez moment Trentowi wydało się, że w miejscu jego oczu widzi czarne, puste oczodoły. Coraz bardziej wątpił w to, że jest człowiekiem.
- Pilnuj ich!- krzyknął jeszcze do swojego pomagiera, nim wyszedł z pomieszczenia. Cichnące coraz bardziej kroki świadczyły o tym, że mężczyzna przeciska się przez tunel i prawdopodobnie chce dostać się na powierzchnię. Gdy jego kroki już całkowicie ucichły, Lara niespodziewanie kopnęła leżącego na ziemi Kurtisa w podudzie. Mężczyzna syknął z bólu i pod wpływem zdenerwowania wstał. Chwycił Larę za oba przedramiona i z impetem przycisnął  ją do  krat.
- Co ty kurwa robisz?!- wrzasnął, potrząsając nią. Kobieta z wściekłością odepchnęła mężczyznę kolanem, jednak on uparcie szargał ją za ręce. W końcu mu się wyrwała i wycofała się do przeciwległego kąta celi.
- To wszystko twoja wina, skurwysynu!- krzyknęła z taką mocą, że na  moment go ogłuszyła, a już na pewno samą siebie.
- Gdybyś za mną wszędzie nie chodził,  nie jeździł, nie latał, to nie doszłoby do tego, że jestem w tym popieprzonym, zakratkowanym pudle!
- Moja?! Kiedy tu wleciałem, to  jakoś już tu byłaś bez mojej pomocy!
-  Zamknij pysk!- niespodziewanie  Lara rzuciła się na niego. Próbowała go okładać pięściami, jednak starał się zatrzymywać od niej stały dystans, co było nie lada wyczynem w tak ciasnej celi. W końcu zmęczona bezowocnym machaniem pięściami Croft zaczęła drzeć się wniebogłosy. Przestraszony strażnik tych obydwojga podszedł do drzwi i złapał za kraty krzycząc bez przekonania, żeby się uspokoiła. Akurat wtedy Lara stała oparta o przeciwległą do drzwi ścianę wykrzykując swoje przekleństwa, a naprzeciwko niej stał Kurtis prosząc, żeby się przymknęła. Jednak gdy strażnik zacisnął dłonie na prętach i starał się ją przekrzyczeć, błyskawicznie skoczyła ku niemu i oplotła swoje dłonie na jego szyi. Zaskoczony, niski mężczyzna zawisł w powietrzu.
- Lara, co ty do cholery, co ty kurwa wyprawiasz?! -  krzyknął do niej Kurtis, błyskawicznie reagując na jej akcję. Próbował zdjąć jej palce z szyi purpurowego już na twarzy strażnika,  jednak nie dawała za wygraną. Po kilku sekundach jednak udało mu się odczepić jedną z jej dłoni od szyi bezbronnego. Wówczas wykorzystała tą jedną dłoń, by przyciągnąć jego podbródek do siebie i pocałować jego ucho. Trent jeszcze bardziej zaskoczony, nie protestował. Nie poczuł nawet, jak dopiero co odciągnięta od człowieczyny druga ręka znów zaciska się na jego szyi. Wówczas, gdy tamten wydawał ostatnie tchnienie, Lara zbliżała się do pocałowania ust bruneta. Jednak gdy już miała to zrobić poczuła, że strażnik przestał stawiać swój prowizoryczny opór i rozluźnił swoje śmiesznie zaciśnięte na znak protestu mięśnie. Wówczas zdjęła obie dłonie z jego szyi i pozwoliła mu upaść bezładnie na podłogę i odsunęła się od Kurtisa. Przykucnęła i z dłoni umarłego wyciągnęła klucz zamykający ich celę.
- Czyli … to było na pokaz, tak?- usłyszała nad sobą pełen zawodu szept. Westchnęła cicho i wstała. Z uśmiechem przekręciła kluczyk w zamku i kiedy tylko otworzyła drzwi, od razu podbiegła do przeciwległej ściany i podniosła z ziemi zabrany jej wcześniej plecaczek.
Nie oglądając się za siebie wyszła z sali.
- Dumna suka…- szepnął Trent pod  nosem, kucając nad zwłokami strażnika. Właściwie to nie wiedział dlaczego, ale zapragnął uczynić znak krzyża nad umarłym. Ponoć niewinnym umarłym powinno się takie składać. Jednak nie zdążył nawet przyłożyć dłoni do czoła, ponieważ jego wzrok przykuła uwagę wysunięta z marynarki strażnika biała karteczka. Wysunął ją z jego kieszeni i zobaczywszy, że jest to wizytówka, wsunął ją do kieszeni swoich spodni i wybiegł do drugiego pomieszczenia. Wbrew tego co myślał, Lara nie poszła wąskim korytarzem z powrotem na górę, ale stała bardzo blisko ściany po prawej wychodzącego. Czując, że ją obserwuje szybko cofnęła się do tyłu i beznamiętnie wyjęła z plecaczka swoją berettę. Na oślep wystrzeliła cały magazynek w prawą ścianę. Oboje usłyszeli tylko brzęk szkła i zobaczyli rozpryskujące się jego fragmenty wraz z bryzgającą z uszkodzonych kapsuł wodą. Jak się domyślała, Trent nic nie wiedział o tym, że tam stały. Postanowiła ignorować jego wszelkie pytania i odpowiedzieć na nie dopiero kiedy znajdą się na powierzchni i w bezpieczniejszym miejscu. O ile jeszcze zechce się do niego odezwać.
Teraz już bez zatrzymywania się weszła w szczelinę prowadzącą do wąskiego korytarza. Kurtis bezzwłocznie poszedł za nią. Mimo ścisku, jaki niewątpliwie im obojgu dawał w kość kolejny raz, postanowił nie zmarnować okazji, kiedy Lara jest tak blisko. I co najważniejsze, nie jest w stanie przed nim uciec. Odetchnął najgłębiej, jak to tylko było możliwe i przeszedł do rzeczy:
- No a więc… teraz powiesz mi, co się stało. I czy zrobiłaś to tylko po to, by móc go udusić.
- Ale co takiego?- rzuciła jedynie w odpowiedzi, nie zwracając większej uwagi na zadawane przez niego pytania.
- Jak to możliwe, że znalazłaś się w celi? I czy zawsze pocałowanie obcego faceta uznajesz za nic, tak jak teraz?
- To nie była moja wina! Gdyby nie ty, nigdy bym nie przyszła tutaj, ty idioto! – o to mu właśnie chodziło. Sprowokowanie jej było  najwidoczniej najlepszym sposobem na dowiedzenie się od niej czegokolwiek.  
-  Nie jesteś obcy. To znaczy… Jesteś! Trafiłeś! Zrobiłam to tylko dlatego, że wiedziałam, że jesteś na tyle głupi, by uwierzyć w moją małą gierkę.
- Przecież wiesz, że nie mówisz prawdy.
- Nie muszę się spowiadać.
- Owszem. Ale jesteśmy wspólnikami, pamiętasz?- Lara westchnęła, jak tylko mogła najgłębiej.
- Zamknij się i idź!- odpowiedziała.
- Nie mogę się zamknąć, bo nawet nie wiem, dokąd potem zamierzamy iść.
- Lecieć. Do Surrey.
- To wspaniale się składa, bo mam ci do pokazania co najmniej interesującą karteczkę.  I mam zamiar w końcu się wyspać.
- Dobrze. Ale teraz zamknij się i idź!- Trent jedynie przewrócił oczyma i jak nakazała, tak szedł.


Uff!! Jest… prawie szósta nad ranem! Z tego względu dedykacji szczególnych nie ma ;p. A potem napisać nie napiszę, bo mi Onet poskleja literki.
Mogę tylko powiedzieć, że rozdział poświęcam ,,Jackuine”, Ali, Pati-Ann, Magdzie, Adzie.
Jesteście wspaniałe! :*

I na koniec. Muszę przyznać, że jestem z siebie bardzo zadowolona, gdyż obiecałam mojej Muszce, że skończę to cholera w tym tygodniu, no i skończyłam! :>
I jest najdłuższy rozdział na blogu [jak na razie]?? JEST! :D
Planuję wprowadzić nowy wygląd na blogu, jednak jak widać ostatnio  mi wszystko zajmuje sporo czasu (4 miesiące temu ostatni rozdział dodałam x.x).
No i to wszystko kochani, miłego dnia i do następnego ;*.

No to szykuj się, Trent! cz. 2


Miałam naprawdę wiele trudności z napisaniem tego rozdziału, opisy okazały się mnie przerosnąć. Mam więc nadzieję, że nie okaże się być flakami z olejem i będzie się go mimo wszystko miło czytało.
Pisałam do kilku utworów. Pierwszą część do  utworu pt. Solace.       
Za kolejny chciałabym podziękować Mustelce, ponieważ bez niego prawdopodobnie utknęłabym w połowie rozdziału. [Asylum]
Oraz ostatni, przy którym napisałam najwięcej, utwór The Trial 


Wokół złoto i czerń. Zwoje sędziwych pergaminów, pootwierane księgi z nadgryzionymi przez czas brzegami. I ciche ,,kurwa” pod nosem. Nigdy by nie przypuszczał, że znalezienie czegokolwiek będzie tak trudnym zadaniem. Paczka Marlboro została wystawiona na próbę. Wciskał papierosy do ust jeden za drugim, a gdy już przewertował kilka stron, nagle okazywało się, że gryzie ze złości sam ustnik.

,, Bracia Światła zebrali się dnia dzisiejszego, by za nakazem woli bożej powstrzymać sprzymierzonego z ciemnością Alchemika. Nikczemnik wraz z Oblubienicami w proch się obróci, by zakosztować kary. Innej niż do Piekła dla niego drogi nie ma.
Dopomóż nam, święty Boże w misji naszej, by to zło z ziemi zetrzeć. Amen.”

Jego wzrok już automatycznie przesuwał się po kolejnych, wypisanych czarnym atramentem zdaniach. Nie sprawiało mu żadnej trudności to, że znaczenie każdego z nich ukrywało się pod zapisem antycznych symboli. Znał je wszystkie na pamięć.  Kiedyś powtarzał je wraz z matką. Pamiętał, jakby to było wczoraj.

Ojciec z zawodem w oczach stanął nad niskiego wzrostu chłopcem. Mały z pasją coś rysował. Mężczyzna zaglądnął mu przez ramię. Zamaszysta, pewna kreska zdobiła łzy rysowanej przez niego kobiety.
,,No. Jak  na dziewięciolatka…”- pomyślał z obojętnością. Talent syna do rysowania go nie obchodził. Przyszedł do niego po co innego.
Kiedy mały wyczuł  jego obecność,  odrzucił natychmiastowo zbyt duży kaptur szaty mniszej z czoła i odwrócił się w stronę mężczyzny, by móc z zapytaniem spojrzeć na niego swoimi przenikliwymi, błękitnymi jak morze oczyma.
- Tato?- tak wiele razy słyszał ten krótki wyraz. Dzieci zbyt często go używały. Zbyt często dawały sercom rodziców topnieć bez większego powodu.
- Mógłbym wiedzieć, czemu nie studiujesz ksiąg?- chłopczyk ze wstydem spuścił wzrok. Wiedział doskonale, że zostało mu jedynie siedem lat do najwyższej inicjacji zakonnej. Nie chciał rozgniewać ojca, ale wyczytywał z jego twarzy, że niestety to zrobił.
- Tato… ja…
- Nie obchodzi mnie to ,,ja”. W tej chwili zacznij się uczyć. Co ty sobie wyobrażasz? Pozostało ci jedyne siedem lat. Poznanie sekretów zakonnych jest sztuką!- chłopiec przysłuchiwał się z uwagą każdemu wykrzyczanemu przez ojca wyrazowi. Przedwczoraj z  tą samą pasją krzyczał na jego matkę. Płakała. Gdy ujrzała na framudze drzwi drobną dłoń swego syna,  natychmiast odwróciła się do niego plecami. Konstantin- jego ojciec- zniknął. Być może wyszedł niezauważony przez załzawione oczy żony.
Widział białe dłonie, wyciągnięte w jego kierunku. Natychmiast wpadł w ciepłe ramiona, wtulając się w miękką suknię pachnącej piżmem kobiety. Poczuł jej mocniejszy, czulszy uścisk na szyi.

Zęby mocniej wcisnęły się w ustnik ostatniego Marlboro. Wraz z tym miejscem powróciły wspomnienia. Tyle lat w ukryciu i w podziemnej walce, aby teraz pozostał tylko on. Samotny, nad opasłymi tomami ukrytych za szyfrem informacji. Już miał przewrócić kolejną kartę, kiedy nagle w jej rogu dostrzegł krótki ciąg cyfr, napisany maleńkim druczkiem. Przyjrzał im się dokładniej.
Liczba 1431.
Odłożył księgę na bok i wstał. Po numerach wypisanych na szafkach z archiwami odnalazł XV w. wyciągnął całą szufladkę i ponownie usiadł z nią na podłodze.
W stercie wyglądających na całkiem ,,młode”, co go zdziwiło, dokumentów, odnalazł niemalże rozsypujący się pergamin. Z niezwykłą delikatnością rozdzielił w palcach wiążącą go bibułkę i pociągnął za zwinięty rulon, przytrzymując równocześnie jego brzeg. Niespodziewanie usłyszał cichy trzask. To dokument popękał pod dotykiem jego palców. Kurtis wzniósł oczy ku górze, z westchnięciem wypuszczając powietrze z ust.
Wypowiedziane przez niego ,,cholera jasna” i ,,szlag” odbiły się echem w martwej sali. Jeden człowiek i te cholerne książki.
Czarnowłosy z rezygnacją ułożył trzymany rulon na ziemi i ponownie spróbował go rozwinąć, już nie zważając na trzaski starego papieru. Był tak suchy, iż nie miał już nawet kaprysu zawijać się z powrotem. W końcu oczom bruneta ukazał się cały, popękany tekst. Zdjął opuszki palców z karty, by nie skruszyć jej jeszcze bardziej przez dotyk.

Dzień maja, roku Pańskiego 1431
A jednak, moje obawy w zupełności się potwierdziły..
Dziewica z wizjami została spalona w Rouen.
Bracia uznali ją za Amazonkę i wpisali na kartę Autorytetek.
Panie, chroń tą, którą sam zesłałeś  na Ziemię, nad jej uwolnionym ze zła świata duchem.
Jednak lepiej jej było w proch się obrócić, niźli by została wybrana przez tego, z którym walczymy.
Bóg im powiedział: ,,Amazonki w potępieniu i w wodzie płonąć będą. A jeśli na którejś Oko Złego spocznie, ta nie zazna spokoju i miłosierdzia mojego, potępiona będzie jej uroda i płodność!
A jeśliby która chroniła cnót swych i w ogniu oczyszczenia zmarła, ta wejdzie do mego Królestwa w Niebie i tą chronić przed Złym będę.
Niech się stanie wedle słowa Bożego. Amen. „

Historia nie  była jego mocną stroną. Poczuł niespodziewane ukłucie we wnętrzu serca.
,,Ona… ona z pewnością by wiedziała, co stało się w 1431 roku w Rouen…”- myśl zabolała jeszcze bardziej.
Był zbyt zaabsorbowany drżeniem swoich dłoni, by móc dostrzec.
By móc zauważyć, że stojąca naprzeciwko niego, wyrzeźbiona w kamieniu kobieta powoli odwraca głowę w jego kierunku.
Maleńkie okruchy skały z jej kamiennej sukni stoczyły się w dół. Płomień świec z lekka się zachwiał. Dopiero wtedy mężczyzna uniósł głowę ku górze.
Cichy szept damskiego głosu. Usłyszał. Pomruk.
,,Czego się boisz? Cienia? Nie przyniosłam ciemności. To… płomień… zachwiał się…”.
Nie wiedział, czy głos zabrzmiał w jego głowie, czy naprawdę ktoś do niego przemawiał. Dotknął pulsującej skroni.
,,Rok 1431”.
Znów cichy trzask. Spojrzał w dół. Pergamin. Napis załamywał się do środka, pozostawiając wcięcia w papierze.
 ,,Amazonka, Rouen.”
Słowa blakły. Załamywały się.
,,Kim jesteś, by tu przychodzić? Nie masz prawa czytać o przeszłości. Przyniosłeś ciemność. Odejdź! Odejdź!”
Krzyk we wnętrzu jego głowy wzmógł się. Kobieta przyklękła naprzeciwko niego. Przepasane krwawiącą chustą oczy pojawiły się tuż przed nim. Huk. Usłyszał huk. Jakby w podziemnej komnacie rozpętała się burza. Światło zamarło.
,,Odejdź!”
Krzyk.
Szkarłatna przepaska zsunęła się z twarzy kamiennej postaci. Serce mężczyzny zamarło.
Wszystko ucichło, zniknęło uczucie zimna bijącego od posadzki pod opuszkami jego palców. Poczuł  jedynie spływającą po swoim policzku ciecz.  Spłynęła strugą, kapiąc na jego drżące ramiona, po piersiach, uderzała w marmur.
 Posadzka pod jego ciałem pękła. Upiorna postać zepchnęła go w przepaść.
Tonął. Tonął w ciemności. Czuł, jak spada. Rozpaczliwie wyciągnął dłonie ku górze. Nic, czego mógłby się chwycić. Daleko w dole ujrzał błyszczącą, rozognioną taflę ognia. Zacisnął oczy. Krzyknął.

Nic. Nie poczuł swędu palącego się ciała. Nic. Ze strachem i ciekawością otworzył ponownie oczy.
Ogień zniknął. Komnata. Był ponownie w komnacie. Przycisnął dłoń do swojego policzka. Nie krwawił. Głośno oddychając zerwał się z ziemi. Czuł zmęczenie.
,,Koszmar… Cholera jasna.”
Usłyszał trzask pod stopą. Nadepnął na dokument, powodując jego pęknięcie.
- Co tu się do cholery dzieje?!
Odpowiedziała mu cisza. Z narastającym niepokojem podniósł rozgnieciony papier.
,, Procesy Czarownic w XV w.”
Z ironicznym, pełnym złości uśmiechem cisnął dokument o podłogę.
- Co to za gra? Jakie kurwa czarownice? Dobrze się bawisz?- jego gwałtowny krzyk rozbił się głucho o ściany. Poczuł zimny pot spływający z czoła. Zerknął na kamienne rzeźby przed sobą. Te na szczęście nie świdrowały go wzrokiem. Wziął kilka głębszych wdechów, uspokajając się. Przetarł czoło. Jeśli chciał cokolwiek znaleźć, to potrzebował przede wszystkim jasności umysłu.
,, To tylko to miejsce… jest takie urocze…”- próbował wmówić sobie, choć instynkt nakazywał mu być czujnym. Z ostatnim głębokim westchnięciem sięgnął po otwartą, leżącą nieopodal księgę.
Na karcie nie  było żadnej liczby 1431.

~*~

Godz. 22.50. Centrum Pragi.
Kobieta z czarnymi, przeciwsłonecznymi okularami na nosie z niecierpliwością wyglądała za szybę pojazdu. Za szkłem panowała noc.
 Z coraz mniejszą cierpliwością wystukiwała rytm sobie tylko znanej melodii na kolanie. Nie spodziewała się korków o tej porze. Tak właściwie wcale nie myślała o komplikacjach, zajęta jedną myślą.
Dorwać Trenta.
Pierwszy raz od dłuższego czasu ogarnęła ją taka chęć zemsty. Spojrzała z zażenowaniem na zegarek od Tissota na swoim przegubie. Dochodziła jedenasta w nocy. Nie wytrzymała.
- Do cholery, moglibyśmy w końcu przebyć kilka pieprzonych metrów bez zatrzymywania się?! – kierowca z oburzeniem spojrzał w jej kierunku, wyjmując z ust trzymaną między zębami zapałkę.
- A co ja pani poradzę? Korki są!
- Gówno mnie to obchodzi! Przejedź po tych z przodu, zrób coś pan! Byle szybko!
- Jak coś nie pasuje, to może pani wysiąść i iść piechotą!- mężczyzna także był rozdrażniony tą sytuacją. Lara mrugnęła w oburzony sposób i pozwoliła mu obrócić się do przodu w przekonaniu, iż już jest spokojna.
Zamiast kolejnego ataku  na swoją osobę usłyszał cichy szczęk przeładowywanej broni. Nim zdążył odwrócić się do tyłu, poczuł pocałunek chromowanej stali na swojej skroni.
- Jeśli nie ma innego wyjścia, to przejdź po pojazdach przed nami… Nie mam zamiaru marnować więcej czasu…- wysyczane przez kobietę słowa rozeszły się dreszczem po jego kręgosłupie. Głośno przełknął ślinę. Spojrzał w lusterko. Widział swoje zalane potem czoło i lśniącą lufę pistoletu, a ponad nią parę brązowych oczu. Źle patrzących oczu.
Zebrał się w sobie i nacisnął pedał gazu, gwałtownie obracając kierownicę o 180 stopni. Taksówka wykonała  manewr między dwoma autami i wjechała na niebezpiecznie wąski pas między nimi.
Lara odsunęła swoją niezawodną berettę od jego skroni dopiero wtedy, gdy na liczniku pojawiło się 200 km na godzinę. Była pewna, że kierowca jest na tyle przestraszony, by nie ośmielić się zwolnić, równocześnie będąc na tyle spokojnym, by nie wpieprzyć ich pod ciężarówkę.
- A widzisz… dla chcącego  nic trudnego… - mruknęła po chwili, obserwując zostające w tyle pojazdy. Taksówkarz nie odpowiedział. Miał wrażenie, że zaraz zemdleje.
Lara rozłożyła nogi na całą szerokość tylnych siedzeń i spojrzała na profil kierowcy. Niespodziewanie zaśmiała się.
- Nie denerwuj się tak! Trochę adrenaliny nigdy nie zaszkodzi!- w chwili, gdy to powiedziała, taksówka otarła się o bok jadącego obok Mercedesa. Pojazd zakołysał się na wąskim pasie. Ocierając się o kolejne wozy stracił oba lusterka. 
- To może ja posiedzę cicho… Niezbyt rozmowy pan jesteś… - mruknęła jeszcze z ironią, świetnie się bawiąc zdenerwowaniem mężczyzny. Oparła czoło o szybę. Ziewnęła. Wcześniej nie zważała na to, że jest zmęczona, a w tamtej chwili mogła pozwolić sobie na krótką drzemkę. Przymknęła oczy, odłączając się od warkotu silnika i zdenerwowanego taksówkarza.

~*~

Nie miał siły. Najzwyczajniej w świecie zalewała go krew. Stracił rachubę czasu, ale był pewien, że spędził co najmniej kilkanaście godzin na wertowaniu opasłych tomów.
- Błagam… Proszę…- szeptał suchym tonem. W żołądku ściskało go z głodu. Organizm domagał się wody.
,,Bezowocne szukanie. Gdyby ktoś mi pomógł… La…”- bezustanna, bezskutecznie powstrzymywana myśl. Wciąż ta sama.
Naprawdę zaczął żałować, że  jej przy sobie nie ma.
Kolejna karta, kolejna, kolejna. Dochodził do wieku XVIII. Zero jakichkolwiek wzmianek o Joachimie Karelu. Zero konkretów- same średniowieczne legendy. Jedyne, co zdawało się mieć jakiś sens, zniknęło wraz z koszmarem. Czuł się jak zawieszony między snem a rzeczywistością. Odczytywał dokumenty, następnie nie mógł ich znaleźć. Trzymał je w dłoni, a po chwili zauważał, że trzyma inne.
Nie wiedział, czy to tylko jego zmęczony umysł płata mu te wszystkie figle, czy jednak to to miejsce sprawiało, że czuł się tak dziwnie. W każdym razie dotychczas się nie poddawał. Teraz już miał dość.
Obrócił się wokół własnej osi. Ból głowy, oczu i zmęczenie były niczym w porównaniu do uczucia porażki. Wokół piętrzyły się setki ksiąg. Setka luźnych kartek walała się po posadzce. Musiał w końcu to przyznać i oświadczyć na głos:
- Mam już dość!- zabębniło mu w uszach. Zachwiał się. Upadł na stertę dokumentów.
Szmer przypominający dziewczęcy głos dotarł do jego uszu.
-  Mówiłam, byś odszedł… Mówiłam….
- To znów ty, ty suko?- nie miał siły krzyczeć. Przekleństwo wymruczał. Drżące powieki powoli opadały mu w dół.
- Nie śpij!- znów usłyszał głos.
- Mam tego dość!- jego zrezygnowany ton mówił sam za siebie. Leżał tak chwilę w milczeniu, dopóki  nie poczuł dotyku. Czyjeś dłonie badały jego kilkudniowy zarost. Strach ogarnął  jego zdrętwiałe ciało.
,,To… nie  może… naprawdę… dziać się naprawdę…”- myśli nie pomagały. Ze strachem oczami swojej wyobraźni widział kobietę z krwawiącymi oczodołami z koszmaru. Dłoń zbliżała się do jego powieki. Domyślał się, że zamierzała ją rozchylić.
Wolał być szybszy. Nie było czasu na wahanie.
Otworzył oczy.
Zaskoczenie!
 Spotkał się z  parą niebieskich tęczówek, wpatrujących się w niego badawczo. Widział opadające na czoło bladolicej kobiety niesforne loki.
- Prosiłam, byś nie zasypiał…- szepnęła z wyrzutem. Trent był w szoku. Prawdziwa kobieta. Bardziej spodziewał się kolejnego koszmaru.
- Nie śpię.
- Więc chodź ze mną! Potrzebuje cię!- kobieta zerwała się z podłogi i chwyciła jego dłoń, tym samym zmuszając go do wstania.
- Do czego ci jestem potrzebny?- dziewczyna zdawała się zdziwić tym pytaniem.
- … Ale  nie mi. Jesteś potrzebny jej.
- Komu?
- Jej. Nie wiem,  jak ma na imię…- Kurtis zakłopotał się. Nie wiedział nawet, skąd ta kobieta się wzięła. Jedno było pewne- już nie spał.
- Nie wiesz, czy ta ,,ona” nie nazywa się Lara?
- Nie wiem. Ale bądź czujny! Idź i nigdy więcej jej nie zostawiaj samej!- ścisnęła dłonie na jego ramionach, wodząc po  jego twarzy rozbieganym wzrokiem. W tym miejscu czuł się totalnie jak wariat. Przytaknął głową, choć nadal nie wiedział, co tak naprawdę się dzieje.
- A teraz idź! Idź i nie trać czasu!
- Ale.. skąd ty?
- W swoim czasie. Idź już!- z niedowierzaniem otworzył oczy szerzej. Wolał już o nic więcej nie pytać. Czuł się już i tak dostatecznie dziwnie.
Z wahaniem obrócił się w kierunku drzwi, nie spuszczając jednak wzroku z dziewczyny. Ona również patrzyła na niego uważnie. Gdy już znalazł się przy rozsuniętej ścianie, wykonała nieznany mu gest dłonią i pobiegła w kierunku ołtarzu. Zniknęła za nim. Usłyszał zgrzyt. Ściana zaczęła się zasuwać z powrotem.
- No, to wygląda na to, że wracamy na powierzchnię… - szepnął z nadal szeroko otwartymi oczami. Musiał otrząsnąć się z wciąż trwającego szoku, nim skierował się ciemnym tunelem w drogę powrotną.

Jak zwykle nie mam siły przeczytać całości, by posprawdzać błędy, więc wybaczcie.
Chciałabym podziękować szczególnie czterem osobom.
Przede wszystkim tobie, Jack. Za to, że każdego dnia dręczyłaś mnie pytankiem, kiedy będzie nowy rozdział. Za to, że wspierałaś mnie w pisaniu, a  także pomagałaś, kiedy nie mogłam się odnaleźć. Oraz za szczerą i otwartą krytykę. Za wszystkie kiedyś spędzone ,,pogodziny” w szkole, na których pisałyśmy własne opowiadania. Pamiętasz? Jesteś największym skarbem, jaki los mógł mi dać.

Ali. Alu kochana, chyba nikt tak jak ty mnie nie zainspirował do pisania. Jestem ci ogromnie wdzięczna za wszystko, co dla mnie zrobiłaś- za pomoc, za rady. Nie da się ocenić słowami, jak wiele dla mnie to wszystko znaczy.
Magdzie. Ogółem. Za wszystkie miłe słowa, inspirację i  cudowne AoD 2.
Pati-Ann.  Za to, że mogę poopowiadać ci o swoich szalonych pomysłach i chwilowych szaleństwach, i za to, że zawsze tego wysłuchasz.

Dziękuję wam wszystkim. Jesteście nieocenione!