piątek, 4 kwietnia 2014

Latro et Cupido *

     Nie jest cudnie. Nie jest w najmniejszym stopniu porywająco. Jest za to dużo dialogów. I Zip. Dialogi z Zipem. Okej...
Nie wiem od czego powinnam zacząć. Chociaż nie; od przeprosin. Na pewno należą wam się soczyste przeprosiny. Co to się porobiło, że przez półtoraj roku ten rozdział kisił się na dysku?
Mam nadzieję, że mi wybaczycie, na szybko przejrzycie przygotowane dla was streszczenie (klik) i zatopicie się na nowo w ten mój mały aodowy kącik.
Może ocenicie mnie łagodniej niż ja sama siebie. Ale w razie co walcie prosto z mostu. Należy mi się. Sama się wyprowadziłam z wprawy.
Jest jakiś plus tego wszystkiego- w końcu tak długo zapowiadania reaktywacja (wspólnymi siłami) się nam udała :). Udało mi się stworzyć jak na razie najdłuższy rozdział. Przez ostatnie dwa miesiące w weekendy czytałam ten rozdział od nowa i od nowa, a to wyłapywałam nieścisłości, a to dodałam nowe zdanie. W efekcie udało  mi się zwiększyć objętość tekstu o kilka stron,  nie wypadałoby rzucać ochłapu za tyle czasu czekania. Już kończąc dziękuję wszystkim, którzy mnie wspierali przez ten bardzo trudny okres krachu twórczego i już dłużej nie ględząc zapraszam do lektury. Kurtyna opadła, przedstawienie czas zacząć!
      - Opowiedz mi wszystko, co wiesz o Nephilimach- na to zdanie Siyah szerzej otworzył oczy. Zaraz jednak spróbował pokryć swoje zdziwienie nerwowym śmiechem.
- Nephilimach? A co to takiego?- gdyby spojrzenie Lary mogłoby zabić, Anjo z pewnością już by padł trupem. Nachalnie patrzyła mu prosto w oczy, chcąc wyczytać z nich kłamstwo. Jednak błękitne tęczówki wyrażały wewnętrzny spokój i harmonię nakrapianą jedynie nielicznymi, zielonymi plamkami.
- Dobrze wiesz, o czym mówię. Udawanie ci teraz nic nie pomoże. Możesz przestać kryć Karela. Jako że jest cholernym tchórzem, raczej ci nie pomoże- tym razem Siyah zdawał się prawdziwie zdumiony.
- Karel? Joachim Karel?
- No tak. Twój wspólnik i...
- Zaraz, zaraz! A więc znasz osobę, która próbowała mnie zabić!- Lara uznała to za kiepski żart. Postanowiła jednak nie zbagatelizować tematu.
- Co masz na myśli?- zapytała nieco podejrzliwie.
- Klient, który kupił ten miecz, nazywał się Joachim Karel!- teraz zbił ją całkowicie z tropu. Zmarszczyła brwi, nieświadomie potrząsnęła głową.
- Zaraz... A więc twierdzisz, że nie znasz Karela?
- Właśnie w tym momencie przypomniałem sobie, że osoba o takim nazwisku zamawiała ten miecz. Eh, wydajesz się osobą godną zaufania. Wybacz mi. Uratowałaś mi życie, a ja...  no cóż, okłamałem cię. Teraz jednak wydaje mi się to wręcz obowiązkiem, by być z tobą szczerym. Oczywiście wiem, kim są Nephilimowie.
- Wiedziałem!- zerwał się Kurtis. Larę to zaskoczyło, natomiast Siyah uśmiechnął się drwiąco.
- Jeden z powodów dla których nie wiedziałem, czy można ci ufać, to właśnie on. Tym kundlem z Lux Veritatis śmierdzi na kilometr!
- I nawzajem, przeklęta poczwaro!- odgryzł się Kurtis.- Wyczuwałem jego obecność już po wyjściu z limuzyny.
Lara się obruszyła.
- I nie powiedziałeś mi o tym?! To po pierwsze! Po drugie- naprawdę się... wyczuwaliście?
- Nie chciałem niepotrzebnie robić ci nadziei, że natrafimy na  jakiś ślad- usprawiedliwiał się Trent.- A co do drugiego, to i owszem. Nephilimy są nieśmiertelne, a według praw naszego świata wszystko podlega starzeniu się i śmierci. Tak więc członkowie Lux Veritatis są w stanie wyczuć odór rozkładających się zwłok, gdy znajdują się w pobliżu Upadłych Aniołów. Ich ciała są niczym puste worki na splugawione, śmierdzące dusze. Przez ostatnie wieki ten instynkt został znacznie osłabiony, ale będąc w tak niewielkiej odległości od niego wyczuwam ten smród bardzo wyraźnie. Na to nie pomoże mu nawet najlepszy dezodorant. Zazdroszczę zwykłym ludziom, że tego nie czują!
- Gdybym był równie zdziczały jak ty, szczeniaku, też bym coś powiedział na temat twojego wątpliwie przyjemnego zapachu- rywalizacja między nimi była oczywista. Przecież walka między ich rasami nie mogła wygasnąć tylko dlatego, że przedstawiciel jednej uratował życie członkowi drugiej! Oczywiście Siyah był zbyt dumny, by chociażby za to podziękować. Jej i owszem, ale pomoc Kurtisa w całej akcji całkowicie zignorował.
W każdym razie nie miała zamiaru tracić czasu na ich głupie przepychanki. Zresztą czuła się niesamowicie głupio stojąc tak na bosaka. Zanim więc Trent znów zdołał się odgryźć, krzyknęła:
- Zamknąć się oboje! Wiesz, że nieczęsto zdarza się, aby przedstawiciel twej rasy próbował ze mną normalnie porozmawiać? Zresztą jeszcze kilka miesięcy temu, dopóty Karel się nie ujawnił, byłam przekonana, że jedynym ostałym na Ziemi Nephilimem jest ten, którego chcieli obudzić w podziemiach Strahova... Długa historia. Opowiedz mi coś o was. Coś, co  by mogło nam pomóc. Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że chcę waszą rasę eksterminować, co?
- Ah, tak...- odparł zawadiacko Turek, z zaciekawieniem przenosząc wzrok z Kurtisa na Larę. Nie wykazywał cienia zdziwienia, jakby od dawna przygotowany był na przybycie kogoś takiego jak tych dwoje. Wskazał brązowowłosej obity ciemną skórą fotel, znajdujący się po przeciwnej stronie jego biurka. Bez słowa rozsiadła się na nim, a miecz położyła przed sobą na biurku. W tym czasie Trent przyniósł sobie krzesło, ukryte w półmroku za plecami Siyaha.
- Wybaczysz, nie spodziewałem się gości chętnych do pogaduszek– rzekł bez cienia sympatii. Trent warknął cicho i usadowił się obok Lary. Wówczas Anjo splótł dłonie, jak to miał w zwyczaju, i przechylił się w kierunku swoich gości. W mocnym świetle, rzucanym przez stojącą na biurku lampę, mogli dokładniej się przyjrzeć jego nadzwyczajnym, biorąc pod uwagę pozostałe aspekty urody, niebiesko-zielone oczy. Sprawiały wrażenie, jakby miały moc hipnotyzowania, były jednocześnie niewinne i pełne tajemniczej siły. Larze wbiła się do głowy natrętna myśl, że ten mężczyzna nie może odpędzić się od przedstawicielek płci pięknej..
- A więc moja jakże nadzwyczajna historia rozpoczyna się w XI wieku, kiedy to w roku 1095 papież Urban II zwołał sobór do miasta Clermont. Chrześcijanie zostali jakby opętani przez papieża, chociaż im się nie dziwię. Wiecie, klęska głodowa, brak perspektyw dla młodszych synów możnych rodów, żądne krwi rycerstwo i gwóźdź do trumny- zajęcie Ziemi Świętej przez Turków seldżuckich. Znacie to wszystko z historii, nie? Właśnie w takim krytycznym momencie ja, dotychczas uśpiony, zostałem powołany do życia. Bo trzeba wam wiedzieć, że czuwamy w półśnie w swym królestwie, w każdej chwili gotowe na wezwanie swego Pana.
- Gdzie leży to królestwo? Komu służycie?- przerwała Lara, oczywiście wszystkiego dociekliwa. Siyah z uśmiechem uniósł dłoń, uciszając ją.
-  Wybacz, że nie zaspokoję twej ciekawości, przyjaciółko, jednak odpowiedzi na pewnie pytania będziesz musiała odnaleźć sama. Ja dam ci tropy, a ty- jeśli jesteś tak silna i odważna jak się wydajesz- sama dotrzesz do prawdy. A teraz proszę, daj mi kontynuować.  Na czym to ja skończyłem?- na moment zmarszczył brwi, a potem z wyrazem wielkiego skupienia na twarzy podjął z powrotem swą opowieść.
- A, tak! A więc zostałem powołany do życia. Moim zadaniem było wybrać się z grupą krzyżowców do Ziemi Świętej, po drodze podjudzać ich przeciwko sobie, od środka rozbić grupę i w ostateczności doprowadzić do walki między nimi. Niby niewiele znaczące zadanie, ale dla mnie było niezwykle ważne, choćby ze względu na to, że po raz pierwszy wyszedłem na powierzchnię- Lara znów chciała się wyrwać do pytania, ale szybko przypomniała sobie wcześniejszą burę od Turka. Zagryzła więc wargę i słuchała dalej.
- A więc pod postacią rycerza wyruszyłem do Clermont i wszedłem bez problemu do grupy jakichś radykałów. Przez pierwsze dni wędrówki na południe zadanie wydawało mi się wyjątkowo proste, gdyż ,,moja” grupa stanowiła istny misz- masz: Anglicy, Francuzi, Szwajcarzy, Szwedzi, Hiszpanie, Portugalczycy, a przede wszystkim znienawidzeni za hegemonię swojego handlu w basenie Morza Śródziemnego Włosi. Wykorzystywałem więc ich uprzedzenia, pychę, głupotę, a przede wszystkim nienawiść. Szczególnie tą do Włochów!- zatarł ręce z uśmiechem, jakby mimo minionych wieków pozostawał nieopisanie dumny ze swoich knowań.- Tak właściwie nie robiłem wiele- po prostu w odpowiednim momencie wkraczałem na scenę, szepcząc im odpowiednie kłamstwa do ucha. Wszystko układało się pomyślnie, niestety do czasu. Bowiem w porcie w Messynie dołączyła się do nas dość spora grupa Niemców. Podczas rejsu ku wybrzeżom Afryki  jeden z germańskich towarzyszy zagadnął mnie. Zdradził mi, że wie, co knuję. Uspokajająco jednak dodał, że obserwował mnie od kiedy nasze grupy się połączyły i twierdził, że chciałby mi pomóc. Dlaczego- tego nie zdradził, ale zdawało się że nienawidził chrześcijan równie mocno jak ja.  Oboje uradziliśmy, że będziemy trzymać ,,naszą” grupę z dala od pozostałych, by spisek nie został wykryty- napięcie dające się wyczytać na twarzy Siyaha świadczyło o tym, że zaraz nastąpi jakiś zwrot akcji. Lara więc z jeszcze większym zainteresowaniem zaczęła przysłuchiwać się jego opowieści. Była trochę zawstydzona, bo, zerkając co jakiś czas na Trenta, nie zaobserwowała u niego ani cienia zainteresowania. Siedział naburmuszony, jakby czuł się niepotrzebny.
- Pewnego pięknego ranka, zaraz po śniadaniu, wywołaliśmy niezłą sprzeczkę w obozie. Nim się spostrzegliśmy, ci durnie dobyli mieczy! Ja oczywiście nie musiałem obawiać się żadnej szkody, w końcu jestem nieśmiertelny. To znaczy- tak myślałem- spuścił na moment wzrok. Serce Lary zaczęło niemiłosiernie kołatać w piersi.
-  Razem ze wspólnikiem ukryliśmy się w namiocie  i zza odchylonej płachty obserwowaliśmy, jak  kałuże soczystej krwi wsiąkają w matkę pustynię, z powodu jakiegoś głupstwa. Nie, wprost nie mogłem uwierzyć, że tak łatwo nam się powiodło!...
- Coś poszło nie tak!- nie mogła się powstrzymać Lara. Siyah powoli uniósł na nią przygasłe oczy i pokiwał twierdząco głową.
- W rzeczy samej. Bowiem gdy te zalane krwią wieprze padły co do jednego, z nadspodziewaną szybkością mój towarzysz dobył sztyletu i wbił mi go w brzuch. Na początku zaśmiałem mu się w twarz, pomyślałem: ,,cóż takie żelastwo może mi zrobić?”. Kiedy jednak zobaczyłem, że spod ostrza wycieka stróżka krwi, mojej własnej krwi!... Wtedy uśmiech zszedł mi z twarzy. W  następnej chwili jeszcze mniej miałem powodów do śmiechu, ponieważ człowiek ten na moich oczach stanął w płomieniach!- w pomieszczeniu nagle zrobiło się okropnie duszno, powietrze zgęstniało. Lara wstrzymała oddech, jakby ją samą przekłuł nóż. Historia bardzo mocno na nią oddziaływała. Siyah podjął opowieść dalej, chcąc jak najlepiej wykorzystać atmosferę chwili.
- Wtem jego skóra zaczęła odchodzić od ciała, pękając, zamieniając się w popiół i niknąc w nagłym podmuchu wiatru. Spod tej powłoki wyłoniło się czarne niczym smoła ciało, tak paskudne, jak tylko można sobie wyobrazić- pokryte licznymi bruzdami, ropiejącymi guzami, dziwnymi symbolami. Mimo tego, iż sam jestem Nephilimem, przeraziłem się nie na żarty. W końcu ogień ugasł, a ja dostrzegłem u tego paskudztwa parę skrzydeł, utworzonych jakby z długich, rozgałęzionych i złamanych wpół rogów, czarnych niczym sama noc.
Podszedł do mnie, łypiąc na mnie skośnymi, złotymi jak siarka oczami, z tryumfującym uśmiechem na wstrętnych ustach. Pławił się w mojej porażce. Niskim, gardłowym głosem powiedział, że został wysłany na tę samą misję co ja i w lot pojął, że jestem w niej jego konkurentem. Ależ byłem głupi! Ani przez moment nie pomyślałem, że mój przyjaciel może być Nephilimem!...- Siyah był okropnie wzburzony, sprawiał wrażenie, jakby zaraz miał eksplodować. Dał sobie chwilę na uspokojenie oddechu i głosu, i podjął dalej.- Wydarł z zadanej mi rany sztylet. Promienie słońca, prześwitujące przez połę namiotu, przeszły gładko przez nóż. Już wiedziałem, że to nie tylko sztylet wykonany ze szkła, ale też że na pewno z tego periaptańskiego! Ten skurwiel zadał mi jeszcze dwie rany, jak sam powiedział: za mą głupotę i za to, że jestem slaby. I, o zgrozo, z litości, pozwolił mi wracać do Turcji, bym mógł żebrać o łaskę Naszego Pana, by nie skazał mnie na wieczne potępienie wśród swych najbardziej okrytych hańbą sługusów. Na kolanach, powiedział mi ten potwór, czołgaj się z powrotem tam, skąd nigdy taka zakała jak ty nie powinna wychodzić. Hańbisz siebie i całą naszą rasę.
To wszystko trwało zaledwie przez chwilę... Potem... Pamiętam, że nieskończenie długo leżałem pośród zwłok tych wszystkich ludzi... Ale nie zostałem pokonany- gwałtownie uniósł głowę i wbił spojrzenie swych fascynujących oczu w Croft. Kobieta poczuła, jak strużka zimnego potu wywołując nieprzyjemne mrowienie spływa wzdłuż jej karku. Mężczyzna niespodziewanie wykrzywił usta w coś na kształt uśmiechu. Wargi rozchyliły się ponownie, a opowieść toczyła się dalej.
- Po głowie krążyło mi wiele myśli. Byłem niemalże pewien, że to nadszedł mój koniec. Wyobraź sobie więc moje zdziwienie, gdy całą tę rezygnację zaczął nagle zabijać gniew. Nie, musiałem się zemścić. Postanowiłem, że będę żył, na przekór im wszystkim. Koniec końców, wasz świat nie jest aż tak zły- twarz ponownie rozjaśniła się mu w uśmiechu.- Po prostu dźwignąłem się z tego piachu, zabrałem pod pachę co cenniejsze rzeczy z obozu i ruszyłem przez pustynię. Udało mi się te przedmioty sprzedać u jakiegoś podróżnego handlarza i jakoś tak wpadło mi do głowy, że można by się z tego utrzymać. A teraz jestem tu. Dopiero od dziesięciu lat, więc nikt jeszcze niczego nie podejrzewa. Wkrótce jednak zacznie się cały ten proceder z siwymi włosami, udawaniem śmierci i .. przenoszeniem się w inną część świata, z nowym nazwiskiem i zaczynając od zera. Ot, taki wiodę żywot. Nie jest tak źle. Chyba teraz rozumiesz, dlaczego wcale nie dziwi mnie twoja chęć rozkurwienia mojej rasy, co?
- Nie do wiary! – wykrzyknęła kobieta, gwałtownie przechylając się do przodu. Brązowe oczy w rozognionej twarzy płonęły fascynacją.
- Nie wierzę w to, że przez niemalże jedenaście wieków zajmowałeś się sprzedażą antyków!
- Wiara jak wszystko- jest tylko czystym interesem. Nie gniewam się więc – odparł z udawaną obojętnością, ale nazbyt widoczną satysfakcją Siyah. Kurtis natomiast podniósł się gwałtownie i wyzywająco spojrzał w oczy Turkowi.
- Twoja opowiastka się nie klei. Niby jakim cudem Nephilima można zranić szkłem z Periaptu?!- Anjo uniósł wzrok pełen wyższości na Trenta i odparł z powagą:
- Widocznie wiele rzeczy jeszcze nie wiesz o tych, z którymi chciałbyś walczyć, chłoptasiu- Lara jednak również zdawała się nie do końca przekonana. Bębniła palcami w biurko i marszczyła brwi.
- Kurtis ma rację. Jak mogłeś dać się tak omamić?- Croft podniosła oskarżycielskie spojrzenie na Nephilima. Ten ze spokojem wzruszył ramionami i odpowiedział:
- Wyobraź sobie, że my tak jak i ludzie rodzimy się i dorastamy, nabywamy doświadczenie. Mimo fizycznie nieosiągalnej dla śmiertelników siły byłem jak dziecko. Ten Nephilim musiał być dużo starszy ode mnie. Do dzisiejszego dnia zastanawiam się, co mnie przed nim zdradziło.
- Dobrze, to dość logiczne... Ale tym mieczem- wskazała na leżący na biurku oręż- to niby w jaki sposób chcieli cię zabić?
- Został stworzony przy użyciu tego samego kwarcu, co szkło z Periaptu. Teraz także to jest logicznie, czyż nie?
Nagle Trent walnął pięścią w biurko i spojrzał z uśmiechem na Larę.
- Niewiarygodne! Ojciec mi kiedyś powiedział, że w Chirugai znajdują się wzmacniające jego moc kryształki kwarcu periaptańskiego. Czy to możliwe, że można nim zabić... Nephilima?- Lara w odpowiedzi spojrzała na Siyaha z uniesioną brwią. Nephilim wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia. Zawsze można wypróbować to ,,Chirugai”, byle nie na mnie- Lara przytaknęła głową.
- Zrozumiano. Teraz z innej beczki. Dokąd powinniśmy teraz jechać, żeby...
- Jechać?- wybuchnął śmiechem Siyah.- Jechać?! Myślisz, że wystarczy gdzieś pojechać i co? Zniszczysz potężną, oczekującą na waszą porażkę rasę?- rozbawienie jednak przeszło, bo na te wszystkie retoryczne pytania odpowiedział mu spokój i determinacja wypisane w twarzy Trenta. Anjo zmieszał się i rozsiadł się wygodniej w fotelu, namyślając się.
- Jeżeli już mówisz poważnie, to Turcja. Pustynia. Powiem ci, że tam znajduje się ukryte wejście do podziemi. Ale to nie jest łatwe, podziemia wykraczają poza wymiar ziemski... A zresztą, pewnie trafnie zdaje mi się, że  Karel was ściga. Pojedźcie do Turcji, sprowokujcie go i może przy odrobinie szczęścia postawicie nogę w tym piekle na ziemi. Nie da się tam wejść bez asysty Nephilima, a ja nie mam zamiaru wracać do Turcji. Zresztą, sam muszę na jakiś czas się przyczaić. Coś mi się zdaje, że też jestem na jego czarnej liście, choć nie wiem skąd o mnie się dowiedział... A teraz, jeżeli łaska, idźcie już. Muszę zająć się tymi ciałami... rozumiecie- puścił oczko do Lary, ale już zdołał stracić nieco szacunku w jej oczach. Suma sumarum nie udzielił im wystarczająco wielu przydatnych informacji. Wstała więc nieco obrażona, ale z tą swoją wrodzoną gracją i dumą. Siyah popatrzył na nią i pociągnął nosem, przypominając sobie o czymś nagle.
- A, miecz możesz zabrać ze sobą. Jest zbyt niebezpieczny, żebym go zatrzymał. Jeszcze komuś przyjdzie do głowy znowu mnie nim próbować zabić... A i tylnym wyjściem, proszę. Nie chcę, żeby moi goście zobaczyli was w takim stanie. Żegnajcie.
Tak oto Croft i Trent opuścili rezydencję Nephilima, jeszcze bardziej rozgoryczeni niż w momencie przekroczenia jej progu. Lara podrapała się po głowie, wzbudzając tym zainteresowanie wciąż podenerwowanego Trenta.
- Co jest, Croft?
- A... myślałam, że Nephilimy są mądrzejsze.
Mężczyzna zaśmiał się pod nosem.

----

    W Surrey spędzili zaledwie kilka godzin. Lwią część pobytu w rezydencji Croftów zajęło im pakowanie broni, środków medycznych, ubrań. To była najdziwniejsza wyprawa, na jaką Lara zdecydowała się w swoim życiu. Żadnych konkretów, same niejasne wytyczne i przeczucie, że to na co się z Kurtisem porywają jest szaleństwem. Zip użyczył Trentowi trochę swoich rzeczy, bo brunet przyleciał do Londynu praktycznie z niczym; dopiero w hotelu przejrzał walizkę i okazało się, że Jennifer spakowała mu zaledwie kilka par skarpet i podkoszulków- pewnie na złość.
Do walizki Croft wleciała szczoteczka do zębów, dezodorant i kolejny biustonosz. Nie miała w zwyczaju zabierać ze sobą tylu gratów w podróż, ale przeczuwała, że prędko do domu nie wróci. Zresztą; upychanie rzeczy do walizy ułatwiało jej myślenie.
Od kiedy wsiedli do taksówki pod rezydencją Siyaha wyrzucała sobie, że nie zapytała go o więcej. Podświadomie jednak czuła, że i tak nic by jej nie powiedział. Chyba po prostu nie chciał się zanadto mieszać w całą sprawę. Swoją drogą dziwiła się samej sobie, że z takim spokojem była w stanie rozmawiać z Nephilimem. Prawdziwy Nephilim! Widocznie nawet pół anioły były zróżnicowane charakterologicznie, bo Siyah  w niczym nie przypominał Karela. Sama nie wiedziała, co o nim sądzić. Był tchórzem, czy po prostu wiedział jak w niesprzyjających warunkach przetrwać?
W zamyśleniu Lara przysiadła na łóżku i dosunęła zamek. Byli gotowi. Zmęczeni, bo zmęczeni, ale i tak nie mogliby zasnąć. Zbliżała się najważniejsza część zadania- schwytanie Karela w pułapkę.
Zaraz... Czy mogli być pewni, że to nie oni są zwierzyną w tym układzie? Czas miał pokazać.
W progu pokoju stanął Trent.
- Zip zamówił bilety do Ankary. Działamy zgodnie z planem?
- Jakim kurwa plane... – w pół słowa przymknęła usta i z przekąsem dokończyła:
-Jasne- potem zawahała się. Plan był ryzykowny,  nic nie było pewne. Musiała zadać to pytanie. Zbierała się do tego długo. Tak długo, iż Kurtis uznał, że nic już nie miała do dodania, powstrzymała go więc już w progu,  gdy wychodził.
- Kurtis... Uda nam się, prawda?
Czarnowłosy podrapał się po karku i mruknął coś pod nosem. Chyba, że to jasne jak słońce. Potem podejrzanie szybko zniknął z pola widzenia.
Z niechęcią zszedł do kuchni, żeby zrobić sobie kolejną kawę. Przy stole siedział Zip i zagryzając wargi wciskał z zaangażowaniem kilka klawiszy na klawiaturze laptopa. Ze sprzętu wydobywał się odgłos wystrzeliwanych nabojów. Kiedy czarny zauważył Trenta, skinął głową na powitanie i wrócił do grania.
- Jak tam? Weź trochę wyluzuj, stary- przywitał się przy akompaniamencie salwy wystrzałów. Kurt nalał wody do czajnika i postawił go na gazie.
- Jak mogę wyluzować? W tej rezydencji wszystko trzyma poziom. I czy to nie dziwne, że chodzę sobie po domu Croftów jak jakiś pieprzony gość specjalny?
- To o to ci chodzi? Daj spokój. Macie chyba zadanie do wykonania, nie? Skup się na tym, a nie, że Lara na trzeźwo pozwala ci grzebać w swoim magazynie z kałachami- Kurt trochę się zmieszał i po wsypaniu do kubka kilku łyżeczek kawy, usiadł naprzeciwko Zipa. Czarny odpuścił sobie granie, wyciszył laptopa i zamknął go.
- Słuchaj, Trent. Od razu cię polubiłem. Jesteś w porządku. A to że Winston podejrzanie na ciebie spojrzał przy wejściu to się nie przejmuj. Ostatnio jak tu byłeś to staruszek spał i nie mógł cię poznać od bardziej luzackiej strony. Także tego, nie martw się. Staruszek też cię lubi- przysunął pod brodę patelnię, na której znajdowały się resztki jajecznicy na bekonie. Hałaśliwie zdrapał widelcem ostatki potrawy z ceramicznej powierzchni patelni i wpakował sobie sztuciec do ust. Kurt prychnął cicho.
- Ale tak już na poważnie to wiesz, że to wszystko jest sto razy bardziej szalone niż wydarzenia sprzed trzech miesięcy?
- Może- odpowiedział Zip przeciągle, ale zdawał się nie przejmować powagą sytuacji. Mlasnął i nafaszerował się kolejną porcją jajecznicy, po czym z napchanymi ustami kontynuował:
- Może i tak. Ale masz w swojej drużynie Chucka Norrisa w spódnicy, także tego. Plan przecież jest genialny. Jedziecie do Ankary, żeby się pokręcić. Jak coś znajdziecie, o czym wam ten Siyah wspominał, to okej.  Jak nie, to zwrócicie na siebie uwagę Karela. Tak czy tak to wy jesteście do przodu. W końcu do tych podziemi nie da się dotrzeć w łatwy sposób, sam Turas to powiedział. A tak nawiasem mówiąc to wspominałem już, że Lara trzyma Mausera 98 w gablocie u siebie w toalecie?
- Serio?
Czarny odpowiedział śmiechem.

----

     W zamyśleniu wyglądała przez hotelowe okno. Po ulicach kręciło się niewielu ludzi, z pewnością w większości ciemne typy. W oddali samotna latarnia uliczna migała ostrzegawczo,  w każdej chwil gotowa zgasnąć. Nad śniącym miastem z subtelnością rozlewał się blask księżyca. Ten spokój nękał Croft. Wszystko prócz kobiety zdawało się emanować spokojem. Wkurwiało ją to. Przytuliła czoło do wypucowanej tafli szkła i przeklęła pod nosem idylliczny nastrój świata. Nie spała od przeszło doby, zmęczenie dawało jej się we znaki. Jednak nie chciała tej nocy wtulać głowy w poduchę, o nie. Czekała na... sama nie wiedziała na co. Była zwierzyną czy też myśliwym? Podświadomie odczuwała napięcie towarzyszące przeczuciu, że wkrótce może wydarzyć się coś tragicznego.
Usłyszała za sobą ciche kroki i odwróciła głowę. Trent właśnie wyszedł spod prysznica i zamiast porządnie wytrzeć mokre włosy, przemierzał na bosaka dywan i robił głupią minę.
W tamtej chwili Larze przywodził na myśl dopadniętego przez ulewę kundla. To było... dziwaczne.
- Wiesz... myślałem o tym wszystkim...- zaczął niezręcznie, zatrzymując się w połowie pokoju. Brązowowłosa prychnęła cicho, a w jej twarzy błysnęła para bystrych oczu.
- Co ty nie powiesz! Woda działa stymulująco na twój mózg, co?
- Ha, ha. Wiesz, po prostu starałem się rozładować tę nieprzyjemną, gęstą jak cholera atmosferę. Ale jak chcesz to stój nadal przy tym pieprzonym oknie- zrobił już w tył zwrot, ale kobieta chrząknęła znacząco.
- Stój- wydała polecenie. Przyglądała mu się przez chwilę, po czym ociągając się zeszła z parapetu i pokonała dzielący ich dystans.
Odchrząknęła drugi raz.
- Za dużo o tym myślę. Nie wiem, co mamy robić dalej.
-  Pomyślimy nad tym jutro. Powinnaś się trochę zrelaksować- Lara od niechcenia przytaknęła głową.
- Może i racja, Trent. A teraz wracaj do łazienki i ubierz się- z westchnieniem obróciła się w kierunku okna zakańczając rozmowę, jednak ku jej zdziwieniu Kurtis nie odszedł ani na krok. Położył dłoń na jej ramieniu i delikatnie przyciągnął ją do siebie. Croft może i była zmęczona, jednak nie na tyle, by nie zareagować. Trent przez swą śmiałość spotkał się z uniesioną pięścią Lary. Zatrzymała się jednak w powietrzu. Kobieta zmarszczyła brwi.
- Nie rób tego więcej!- syknęła podenerwowana. Ku jej zaskoczeniu zaśmiał się cicho.
- Pamiętasz? Już to przerabialiśmy. Na lotnisku w Londynie, nie dalej niż tydzień temu. Wtedy też chciałaś mi dać z piąchy, ale coś cię powstrzymało... Lara...- jej imię wyszeptane w tak łagodny i jednocześnie zmysłowy sposób wywołało u niej skurcz serca. Nie odgryzła się, rozchyliła jedynie usta, ale zdawała się być niezdolna do wypowiedzenia jakiegokolwiek wyrazu. Kurtis nie tracił ani chwili. Chwycił podróbek kobiety. Zmusił, by spojrzała mu w oczy. Pomimo tak silnego pragnienia, by ujrzał w nich nienawiść i zacięcie, w jej oczach ujrzał jedynie bezsilność i strach. Drżała jak małe, przerażone dziecko. Jakaś bariera pękła pod wpływem odsunięcia na bok uporu. Nie wiedziała, czy to efekt zaskoczenia, czy... Czy jej ciało tego się spodziewało, a może nawet na to czekało.
Błękitne oczy przyglądały jej się z łagodnością, jakiej dotąd nie zaznała. Szukały w jej spojrzeniu zgody na to, co miało się między nimi wydarzyć. Oddech kobiety zaczął dosłyszalnie drżeć, a umysł się wyłączył. Nie zastanawiając się dłużej nad tym co robi, zbliżyła twarz ku ustom mężczyzny. Przymknęła powieki, działała zupełnie spontanicznie. Pomyślała, że to będzie mały, niewinny akt. Że w jego ramionach choć na chwilę mogłaby zapomnieć o tym gównie, w które się razem wpakowali. Wcześniej nie dopuszczała do siebie choćby myśli o tym, że Kurtis Trent mógłby wzbudzać w niej tak ogromne pożądanie. Starała się utrzymywać relację partnerską, co jakiś czas mu dogryzając, żeby znał swoje miejsce. Jednak równocześnie sama wciąż go kusiła. Była silna i piękna. Wiedziała o tym. Wiedziała, że pociąga Trenta. Doskonale to wszystko wiedziała, a mimo tego w tamtej chwili wydało jej się to wielkim szaleństwem, idiotycznym snem.  Faktem jednak było, że zgodziła się na tę gierkę w kotka i myszkę. Podpisali między sobą niepisany kontrakt. Cholera, przyciągali się i odpychali równocześnie jak antagonistyczne połówki magnesu.
Oplotła dłońmi jego kark. Z początku zupełnie delikatnie, bardziej muskając je niż całując, pieściła jego usta. Poddał się jej subtelnej grze, równocześnie począł błądzić dłońmi po jej biodrach, by po chwili powoli wsunąć je pod bluzkę i z pomocą kobiety zdjąć ją. Zręcznym ruchem zsunęła ręcznik z jego bioder,  niemalże równocześnie z chwilą, gdy jemu udało się rozpiąć jej biustonosz. Dłonie mężczyzny pchnęły ją na wyścielaną miękkim dywanem podłogę,
- Chcę cię... – wymruczały jego usta tuż nad jej uchem. Przeszedł ją dreszcz przepełniony podnieceniem i radością. Paląca wilgoć między udami stawała się uciążliwa. Trent jednak nie planował przyśpieszać tempa swych pieszczot. Jedną dłonią gładził pierś kobiety, aż sutka stwardniała, a drugą dłonią masował wnętrze jej ud.
Odchyliła głowę i wydała z siebie cichy jęk. Całe ciało pulsowało, mięśnie gwałtownie drgały pod skórą pod wpływem dotyku Trenta. Drżącymi z podniecenia dłońmi kobieta rytmicznie masowała jego męskość, a kiedy ta nabrzmiała, rozchyliła nogi i pomogła mu w siebie wejść.
W tym momencie ustały wszelkie kołaczące się w jej głowie myśli. Dała się ponieść ekstatycznemu i relaksującemu zarazem uczuciu, które uderzało w nią falą z każdym pchnięciem mężczyzny. Czuła, że zatapia się w miękkim, wilgotnym dywanie, że Kurtis łapczywie przyciska wargi do jej ust, a one się rozchylają i łączą się w pocałunku z nim. Zatopiła dłonie w jego włosach, a on wsunął się w nią głębiej, tak że wydała z siebie niepohamowany jęk przepełniony rozkoszą. Rozpłynęła się całkowicie w jego ramionach, ich ciała sięgały już słodkiej granicy między zmęczeniem a apogeum uniesienia. Croft wydała z siebie rozdzierający krzyk uosabiający druzgocącą ekstazę przenikającą jej ciało. Przed przymkniętymi oczami zamajaczyła jej jasność, a kiedy zniknęła, Lara poczuła się zmęczona jak nigdy. Otworzyła oczy i ujrzała nad sobą twarz równie zmęczonego Trenta. Wpatrywał się w nią z fascynacją. Jego dłoń odgarnęła kosmyk włosów ze spoconego czoła kobiety. Zsunął się z niej i głęboko odetchnął. Przez chwilę leżeli obok siebie w zupełnym milczeniu. Kurtis sięgnął do kieszeni spodni przewieszonych przez ramę łóżka i wygrzebał z niej paczkę Marlboro i zapalniczkę. Zapalił papierosa i uniósł się na łokciu, żeby móc ze swobodą patrzeć na Larę. Z zaskoczeniem zauważył łzę na jej policzku. Jej twarz stężała, a pierś unosiła się w niespokojnym oddechu.
- Laro, co się stało?- zapytał Trent półgłosem, jednak nie otrzymał odpowiedzi. Lara nieco nieprzytomnie podniosła się z podłogi i poszła do łazienki. Trochę zaniepokojony jej zachowaniem chciał zapukać do drzwi i sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku, ale pomyślał, że lepiej będzie dać jej trochę czasu. Zaraz usłyszał dobiegający z łazienki szum wody.
Chciała się wykąpać, zupełnie zrozumiałe. Ale dlaczego w taki obsceniczny sposób wyszła?
Odpowiedzi zdawały się rozmywać w dławiącym dymie papierosowym. Prócz dymu było coś jeszcze... Wyczuwał to w powietrzu. Gryzący w nozdrza zapach. Wciąż słyszał plusk wody. Nieprzemożona chęć położenia się do łóżka zagrzmiała w jego głowie, ale najpierw chciał porozmawiać z Larą. Kąpiel przeciągała się. Odgłos wlewającej się do wanny wody dręczył jego uszy. Robił się coraz bardziej senny, a plusk nie ustawał. Nagle jednak dźwięk się zmienił. Woda zdawała się uderzać w twardą powierzchnię.  Tym razem naprawdę się zaniepokoił i bez pukania postanowił wejść do łazienki. Natychmiastowo jego ciało oplotły kłęby ciepłej pary, a w stopy uderzyła fala wylewającej się z wanny wody. Ostry zapach uderzył w nozdrza ze zdwojoną siłą. Przez obłoki dojrzał zarys nieruchomej Croft unoszącej się na powierzchni wody. Jej ciało zdawało się znajdować we mgle, było tak rozmyte, że sam nie wiedział, czy nie znalazł się w jakimś koszmarze.

Nie mógł się poruszyć. Wszystkie mięśnie osłabły, osunął się na  podłogę. Fala gorąca wezbrała i przypuściła szturm na ostatki jego  świadomości. Utonął.


* Latro et Cupido- (łac.) Myśliwy i pożądanie. Nie szukać w google, ten tytuł to taki wymysł Pati ;p 

sobota, 29 grudnia 2012

Samotny


Godzina piąta rano. Zmęczenie, ale i triumf. Triumf nad lenistwem i brakiem chęci, czy nad jednym albo drugim? Nie wiem. W każdym razie serwuję pierwszy od bardzo długiego czasu rozdział. Z góry przepraszam osoby, które będą go w najbliższym czasie czytały. Przepraszam za błędy! Poprawię je w najbliższym czasie, ale to już nie dzisiaj. Mam nadzieję, że długość jakoś zrekompensuje długą przerwę. Muzyki do rozdziału wyjątkowo nie ma, z bardzo prostej przyczyny- za cholerę nie mogłam odpowiedniej znaleźć! 

      Anjo Siyah był mężczyzną o nieprzeciętnej urodzie. Jego wysportowane, cudownie wyrzeźbione ciało tworzyło zgraną parę wraz z naturalnie ciemną karnacją mężczyzny. Jako rodowity Turek  posiadał parę oczu w kolorze czekolady, chociaż pewien intrygujący błysk w jego oczach sprawiał, iż zdawało się komuś czasem, że tęczówki ma niebieskie  niczym cherubinek. Tak czy siak- wiele kobiet ulegało pod naporem jego uwodzicielskiego spojrzenia. Ponadto był wysoki. Na kruczoczarne włosy od zawsze nakładał ogromne ilości żelu, co przez wielu uchodziło za ,,kiczowate” w porównaniu do jego wyczucia umiaru w innych kwestiach dbania o wygląd. Prócz tego dwudniowy zarost dodawał mu niezaprzeczalnego uroku. Był ogromnie charyzmatycznym bogaczem. Zajmował się sprzedażą antyków. Zaczął od kilku niesamowicie starych pamiątek rodzinnych, a skończył jako poważany na całym świecie biznesmen. Prawdę mówiąc teraz więcej inwestował na giełdach niż sprzedawał antyków. Pieniądze wydawał na to, co każdy próżny milioner- alkohol, kobiety, markowe ubrania, wille w egzotycznych zakątkach świata. Opływał w luksusie od naprawdę niezliczonych lat, choć wciąż nie tracił nic ze swojej młodzieńczości, a prawdę mówiąc nic się nie zmienił od czasu, gdy po raz pierwszy sprzedał wartościowy kufer podróżny, pochodzący z dwunastego wieku. Skąd go wytrzasnął- nie wiedział nikt. Utrzymywał, że to spadek po zmarłej babce. Kupującego zresztą to nie obchodziło. Turek dostał za niego naprawdę pokaźną sumkę.
W wolnych chwilach organizował  wystawne przyjęcia w swoich ogromnych posiadłościach.  Nowy York, Paryż, Oslo. Tym razem wypadło na wiecznie okryty mgłą Londyn. Właśnie dzwonił do jednego z gości, by potwierdzić jego obecność, gdy nagle do biura wparowała  blond włosa pracownica.
- Szefie… Przyszedł do pana pośrednik… - wysapała z  trudem. Brunet zareagował natychmiast. Odłożył słuchawkę, uprzednio przepraszając rozmówcę, i skinął na blondynkę głową. Dziewczyna zrozumiała gest. Piorunem wypadła z pomieszczenia, by poprowadzić zapowiedzianego  pośrednika wprost przed biurko szefa.  Po chwili przed Turkiem stanął elegancki, jednakże pospolitej urody rudzielec. Z niepewnością rozejrzał się po biurze. Siyah uśmiechnął się widząc, z jakim podekscytowaniem przygląda się wykonanej z marmuru posadzce, jak  gdyby bał się na niej stać. Był bardzo skrępowany i na oko również bardzo młody. Stanąć z samym Siyahem oko w oko, toż to prawdziwy zaszczyt. Tym bardziej, że jedynie udawał pośrednika. Ale o tym Anjo  nie wiedział.
Rudy z zakłopotaniem skinął w jego stronę głową, po czym z trudem wydusił:
-  Zgodnie z umową, wymiana nastąpi podczas dzisiejszego przyjęcia. Po umówionym znaku ma pan wskazać, do którego pomieszczenia mają udać się nasi ludzie.
- Doskonale, wprost doskonale!– na oblicze Siyaha wstąpił tajemniczy uśmiech.- Pogratuluj swojemu szefowi tak dobrze zaoferowanej przeze mnie ceny. Ten unikat w  rzeczywistości jest wart o wiele więcej!- pośrednik z pośpiechem pokiwał głową na znak, że zrozumiał jakie szczęście miał jego szef i zestresowany wyszedł.
 Siyah splótł palce. Nie mógł doczekać się godziny dziewiętnastej.
- W końcu pozbędę się tej kłopotliwej kupy złomu… - mruknął jeszcze nim wrócił do przerwanej pracy.

~*~

     Surrey, godzina 2:00 p.m
Do przyjazdu limuzyny zostały jeszcze cztery  godziny... spokojnie, Croft! Zdążysz!
     Lara z zażenowaniem przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze. Od pięciu minut próbowała zawiązać na sobie karminowy, obszyty koronką gorset. Niestety- bez powodzenia. Jego przód to jeszcze bajka, myślała rozdrażniona, ale to wiązanie z tyłu!
 Wstręt wzbudzała w niej myśl, że mogłaby go zacisnąć tak mocno, by nie móc oddychać. O nie! Kuszące wyobrażenie kawałku piersi wystawionej na światło  dzienne,  którym byliby podekscytowani mężczyźni, nie było powodem by skazać się na uduszenie!
Szczerze powiedziawszy nigdy nie wiązała gorsetu. Nie była też w stanie zapiąć delikatnego zameczka z tyłu ciągnącej się do ziemi, aksamitnej spódnicy. Ale powodem oporu materiału nie były kształtne biodra czy pośladki Croft, ale coś, co zamierzała ukryć pod miękko układającymi się fałdami spódnicy.
Ostatni raz miała na sobie tak trudną w założeniu suknię może z  20 lat temu. Kiedy jeszcze ktoś mógł pomóc jej w zapinaniu tego wszystkiego.  Potem na wszelakie okazje dobierała kreacje niewymagające niczego oprócz włożenia ich przez głowę.
Czuła się znacznie lepiej w takich wygodnych strojach. Dawnych czasów nie wspominała zbyt ciepło. Tych, kiedy w Croft Manor pracował sztab nadskakujących jej służących. I kiedy żyła bardzo wyjątkowa, choć tak bardzo irytująca ją osoba.
Amelia Croft. Jej matka. Na wspomnienie o niej i z powodu beznadziejności sytuacji, w jakiej się znalazła, ze zrezygnowaniem usiadła na swoim łóżku z poplątanym na całym tułowiu sznurkiem.
Z braku pomysłu ubrała na siebie sukienkę, którą matka dała jej bardzo dawno temu. Pamiętała, że Amelia upierała się, aby Lara założyła ją na jakiś bal. Chcąc jednak uniknąć tak eleganckich łaszek łkała, że sukienka jest za duża. Amelia z westchnieniem w końcu dała za wygraną.
Lara z uporem naciągała przód gorsetu, który niemiłosiernie wpijał jej się w piersi. A przecież miała jeszcze coś pod nim do ukrycia! Boże, pomyślała, takie stroje mogła wymyślić  tylko moja matka. I te wszystkie paryskie doradczynie, które tak chętnie zajeżdżały do Croft Manor. Znów usłyszała  drażniący ją stukot delikatnych obcasików, w których tak lubowały się paryskie przyjaciółki matki. Przypomniała sobie, jak wiele razy była zmuszana do wkładania tych idiotycznych, damskich butów, co tak ją irytowało. I zawód matki, gdy w końcu zrozumiała, że córka nie jest urodzoną damą. W głowie małej wówczas Croftówny na zawsze wyrył się grymas zażenowania wyrysowany na twarzy Amelii.
- Laraaa! – radosny krzyk wyrwał ją ze wspomnień. Usłyszała pewne kroki w korytarzu. Migiem powstała z łóżka i stanęła przed lustrem udając, że rozplątywanie wszelakich sznureczków w kreacji szczerze ją absorbuje. Po chwili w odbiciu za sobą dostrzegła uchylające się drzwi, a następnie wyłaniającego się zza nich Trenta. Z błogim uśmieszkiem i szczęściem wypisanym w roziskrzonych, błękitnych oczach oparł się o futrynę, wpatrując się z zachwytem w do połowy odsłonięte plecy Croft. Kobieta udawała, że nie zauważyła wchodzącego, jednak podświadomie uśmiechała się na widok ognia igrającego w jego męskim spojrzeniu. Stał tak przez chwilę, póki jej głos nie wyrwał go z obserwacji.
- Zawiążesz mi gorset…- mruknęła, bardziej stwierdzając fakt niż prosząc. Trent się nie opierał. Podszedł do niej. Z nieukrywanym żalem za traconym właśnie widokiem nagich pleców kobiety, naciągnął gorset na jej łopatki. Następnie spoglądając na ich wspólne odbicie w lustrze, przerzucił jej kasztanowe, pofalowane włosy na ramię. Zaczął rozplątywać delikatne sznurki oplatające całą jej talię.  Najpierw zabrał się za te z tyłu. Następnie, uprzednio chwilę się wahając, skierował swoją dłoń w kierunku jej biodra.
- No, no… Możesz to zrobić od przodu! Bez chwytów z Luwru, Trent. Mam do nich uraz…- wymruczała Croft, być może bardziej zmysłowo niżby tego chciała. Przewracając oczyma brunet obrócił ją ku sobie. Najpierw z nieukrywanym, jednak wciąż tym swoim ironicznym uznaniem omotała wzrokiem jego nagi tors. Specjalnie nie zapiął koszuli, pomyślała, ale jest przynajmniej na co popatrzeć. I tak w rzeczywistości było- kaloryfer Trenta był niezwykle muskularny i muśnięty słońcem. Pod białymi rękawami koszuli dostrzegała zarysy  świetnie wyćwiczonych mięśni jego ramion. Z mankietów wysuwały się dłonie o długich, jakby stworzonych do pieszczenia kobiet palcach.
Facet jak z bajki.
Facet nie dla niej.
- No, kurwa, nie ociągaj się! Rozplątuj te sznurki i zwiąż je z tyłu, z zapięciem z przodu sama sobie poradzę!- z zadowoleniem usłyszała ciche warknięcie Kurtisa. Teraz szybko i sprawnie rozwiązał wszystkie  guzki, a potem bez słowa odwrócił ją  tyłem do siebie. Niezwykle sprawnie zawiązał nieszczęsny gorset, podczas gdy ona stała i przyciskała jego przód do nagich piersi. W końcu nachmurzony opuścił jej pokój.
Czekała tylko  na to, by kroki zdenerwowanego mężczyzny oddaliły się w korytarzu. W końcu usłyszała trzask drzwi gdzieś w jego głębi i zaległa cisza. Croft już dłużej nie wytrzymując rzuciła się na swoje łóżko, głośno zanosząc się dzikim śmiechem.
- Ten gnojek naprawdę sądził, że rzucę mu się w ramiona?!- zwinęła się w kłębek, nadal rżąc z radości. Dopiero niebezpieczny zgrzyt zameczka w spódnicy ją uspokoił. Błyskawicznie podniosła się z łóżka i zrzuciła z siebie wciąż podtrzymywany z przodu gorset.
- A oto i główna atrakcja!-  z zapałem wyciągnęła dłoń po schowany pod poduszką stanik. Ubrała go, a następnie z poszerzającym się na ustach uśmiechem wydobyła jeszcze turkusowy podkoszulek. Obcisły. Założyła go przez głowę, a potem zajęła się zapinaniem na nim gorsetu. Gdy już się z tym uporała, ściągnęła ramiączka podkoszulka oraz biustonosza z ramion.  Wepchnęła wszystkie z trudem za gorset. Wystające części podkoszulka także.
- Oh, to będzie piękny wieczór!

    Trent nie  miał się w równie szampańskim humorze. Chciał  kogoś zabić. Albo przynajmniej postrzelić.
- Za kogo ona się ma, żeby tak grać na uczuciach wszystkich wokół?!- krzyknął na cały pokój, kopiąc niczemu winną szafkę z bielizną. Roztrzęsionymi dłońmi próbował zapiąć mankiety koszuli. Croft. Wściekła suka. I on miał z nią iść na to pieprzone przyjęcie? Oh, po co w ogóle zabierał tę karteczkę z kieszeni nieżywego strażnika? Strahov zawsze przynosił mu pecha. Najpierw miał stać się miejscem zemsty za ojca. Wyszło jedno, wielkie fiasko. Croft pozabijała wszystkich, a on- ranny- musiał wlec się za nią niczym przypałętany pies. A wczoraj? To ona uwolniła ich z tych pieprzonych podziemi, bo on nie chciał zabić strażnika. Jedyną rzecz jaką zrobił, to znalazł tę karteczkę. I znów fiasko! Bo oto na wizytowym papierze odczytał zaproszenie. Na dzień następny, godzinę 7:00 p.m. W Londynie. Podane było nazwisko zapraszającego, jednak adresu nie znalazł. Lara jednak od razu skojarzyła  słynnego sprzedawcę antyków- w końcu sama odszukiwała wspaniałości z przeszłości. Bez trudu wyrecytowała adres jego londyńskiej willi. Mówiła jednak, że osobiście nigdy się z nim  nie spotkała. Z tyłu małej karteczki znaleźli adresatów: Szanowna Pani Samantha i Pan William Spencerowie. Pewnie jacyś kupcy, pomyślał wtedy. Lara wyraziła swoją chęć pójścia na przyjęcie. O nie, nie żeby potańczyć, tylko sprawdzić, czy zdarzy się coś tam godnego ich uwagi!
Teraz będę musiał użerać się z Croft cały wieczór, myślał gorączkowo. Nic nie działało  na mężczyznę bardziej niż urażona duma.
Żeby dać kosza mi? Głupia!
Nagle ktoś szarpnął jego ręką w tył. Syknął cicho, zdziwiony, bo poczuł, że ten ktoś zapina mu mankiet.
- Lara? Co ja znowu zrobiłem?!
- Słyszałam huk. Nie rozwalaj mi rezydencji, Kurtis- oszołomiony jeszcze bardziej odwrócił się w tył. Lara stała za nim w upiętych w awangardowego koka włosach. Kilka niesfornych, krótszych kosmyków opadało jej na twarz. Jakaż ona jest śliczna, pomyślał.
Przemawiała niby ostro, jednak wyczuł w jej głosie poczucie winy. Niemożliwe! Wolał jednak nie wyrażać swojego zaskoczenia na głos. Jedno nieuważne słowo mogło zniszczyć tę chwilową idyllę. Zapięła drugi mankiet. Potem z nieokreśloną miną zabrała się za zapinanie jego koszuli. Robiła to bez uczucia, jednak sam fakt był nader szokujący.
Nagle jej zwinne palce znalazły się na rozporku mężczyzny. Teraz jego zdziwienie przemieszało się z podnieceniem. Poczuła przez materiał spodni garniturowych, że jego męskość sztywnieje. Uśmiechnęła się do niego  tajemniczo. I z uśmiechem zapięła jego dotychczas rozpięty rozporek.
- Widzimy się za pół godziny na dole- mruknęła wciąż się uśmiechając i udała się w stronę drzwi. A Trent poczuł, jak wzbiera w nim nowa fala złości. Szlag by trafił tę babę!

~*~

    O godzinie 5:30 p.m. limuzyna wioząca ,,państwa Spencerów” zajechała na Harley Street 19 w Londynie, gdzie mieściła się willa Anjo Siyaha.
By zachować pozory partnerstwa, choć Lara się opierała, Kurtis położył jej dłoń na swoje przedramię. Tak wsparci o siebie podeszli do bramy wejściowej. Ciepły, wieczorny wietrzyk rozwiał włosy Croft na wszystkie strony.
Kurczowo zaciskała swoje drobne palce na przedramieniu partnera. Ten był pewien, że robiła to nieświadomie. Całą sobą wykazywała postawę obronną. Trentowi swoją czujnością przywodziła na myśl dziką kotkę. Nie ważne, że w eleganckich ciuchach- Croftówna pozostaje Croftówną, wiecznie z dzikim błyskiem w oczach.
Przy bramie stało dwóch strażników w garniturach. Pod prążkowanymi kamizelkami, zawieszone na kaburach, spoczywały pistolety. Trent dokładnie widział ich zarysy.
- Państwa godność?- zapytał jeden, kiedy już para stanęła przed nimi. Bardziej tykowatego mężczyzny Lara chyba w życiu nie widziała.
- Spencer- odrzekł Kurtis, poprawiając muszkę. Od początku obawiał się, że plan może nie wypalić. Najbardziej bał się tego, że Spencerowie to popularni kupcy. Gdyby tak było, wygląd zdradziłby naszych ,,Spencerów” w trymiga.
- Chwileczka… przecież państwo nie potwierdzili przybycia- odezwał się drugi dryblas. Widać było, że typowy z niego osiedlowy cwaniak.
Na jego podejrzenia Lara zatrzepotała wymalowanymi rzęsami.
- Ależ jak to... Przecież nasz lokaj miał zadzwonić i zaakceptować nasze przybycie! Kochanie, koniecznie musimy go zwolnić. Cóż za niesubordynacja. Trent uśmiechnął się, niby to dla uspokojenia rzekomej małżonki, a tak naprawdę dla uznania jej świetnej gry aktorskiej.
- Oh, z pewnością. To nie ujdzie mu płazem. Szanowni panowie wybaczą, w zaistniałej sytuacji będziemy chyba zmuszeni wrócić do domu. Zadzwonimy do Anjo jutro. Najwyżej spotkamy się z nim na następnym przyjęciu. Dobrej zabawy, chłopaki!- Trent już zamierzał się odwrócić, gdy jeden ze zdezorientowanych ochroniarzy szybko krzyknął:
- Nie, proszę wejść! Nastąpiła pomyłka, ale przecież to nic. Pan Siyah na pewno się ucieszy!- już w dwójkę wskazali im rozchylone, wykonane z charakterystycznym dla baroku przepychem wrota willi.  Croft skinęła głową na podziękowanie i lekko szarpnęła Kurtisa za ramię. Do drzwi prowadziła dróżka wysypana szarymi kamyczkami. Lara przeklinając swoje wysokie buty, podtrzymując się Trenta, powoli szła do przodu, byleby tylko nie skręcić nogi. W końcu wdrapali się na schody prowadzące do wnętrza willi. Wnętrze parteru zajmowały prowadzące na górę, wyrzeźbione w marmurze schody. Doprawdy, poczuliby się jak w średniowiecznym zamku, gdyby nie przyozdobione kryształami żyrandole, zwisające kilka metrów nad podłogą.
Z głębi willi dobiegała muzyka klasyczna, najwyraźniej grana przez orkiestrę. Rozglądając się wciąż wokół, wspięli się po schodach. Na ich szczycie, na wprost, dwóch ubranych we fraki mężczyzn otworzyło przed nimi wykonane ze szkła, doprawione srebrnymi ornamentami drzwi. Teraz niezmącona żadną przeszkodą muzyka zagrała czysto w ich uszach. Z pewnym niepokojem weszli do otworzonej sali. W przeogromnym pomieszczeniu, z uśmiechem na ustach i  kieliszkami w dłoniach, rozmawiało stado przedsiębiorców.  Skupieni  najczęściej w trójkach, energicznie gestykulując, rozprawiali o swoich interesach i narzekali, jak to ostatnimi czasy żony im gwizdnęły ostatnie pieniądze na zakup nowej torebki.
Większość młodszych kobiet – może nawet i córek tych snobów- poubierało się w krótkie, obowiązkowo z różowym akcentem sukienki, niczym na dyskotekę. Chyba nie za bardzo wiedziały, dlaczego zostały zaproszone i przez kogo, ale wyśmienicie się bawiły, opowiadając sobie o nowych ciuchach sprowadzonych z Włoch przez tatusia. Lara skrzywiła się. Ewidentnie nie pasowała do tych głupiutkich lalek w swojej eleganckiej sukni z gorsetem. Kiedy chciała się podzielić ciętą uwagą na temat różowych lal z Kurtisem, z wściekłością zauważyła, że właśnie gapi się na jedną z nich. Miała ochotę dać mu z pięści między oczy, ale żeby nie wywołać skandalu, szepnęła mu tylko do ucha:
- Gdyby nie kasa tych wszystkich gamoni, byłyby nikim- Trent zmarszczył  brwi, nie odrywając wzroku od ślicznej dziewczyny.
- Zastanów się... Gdyby nie kasa ojca, też mogłabyś  być nikim.- Przekroczył granicę. Lara wymierzyła mu policzek, dość dyskretny, ale bolesny, po czym szybkim krokiem odeszła. Kurtis lekko oszołomiony, w momencie, kiedy Lara zniknęła w tłumie, został poproszony do tańca przez ubraną w turkusową bombkę blondynkę. Nie zastanawiając się nawet nad jej propozycją zgodził się. Dziewczyna wyciągnęła go na parkiet i próbowała wywijać piruety do klasycznej muzyki, przy okazji starając się epatować seksem. Kurtis rozbawiony tym dał się porwać jej antyrytmicznym wygibasom i również zaczął tańczyć jak na dyskotece. Po chwili zgrzany zdjął marynarkę. Od akurat przechodzącego z tacą kelnera wzięli dwa kieliszki brandy. Młoda szybko wypiła alkohol i zaczęła  obracać szkło w dłoniach.
- Tobie w ogóle wolno pić? Nie za młoda jesteś?- zapytał Kurtis, wypijając swoją brandy. Dziewczyna uśmiechnęła się niepewnie.
- No, mam prawie osiemnaście lat... Ojciec zabrał mnie na to nudne przyjęcie dla nudziarzy, więc muszę się jakoś rozerwać,  nie? Ale wiesz, ty nie jesteś żadnym nudziarzem!- brunet rozśmieszony parsknął. Zauważył, że blondynka szykuje się do powodzenia jeszcze czegoś. Zachęcił ją więc krótkim ,,mów”.
Spąsowiała dziewczyna, zaciskając palce na kieliszku, wybąkała:
- Jak masz na imię?
- Kurtis- i wówczas jakiś nerw w ciele bruneta jakby się naprężył, a nagły błysk zaszedł mu oczy. ,,Cholera!”, pomyślał. Tak dobrze zaczął się bawić, że kompletnie zapomniał o tym, że na tej sali ma występować jako William Spencer. Młoda zdawała się nie zauważyć nagłego zwężenia jego źrenic. Była wręcz podekscytowana odpowiedzią.
- O mamuniu! Kurtis! Ten Kurtis Scissons? Ten menadżer z Toronto!? O mamuniu! Mój stary gadał o tobie w limuzynie przez jakieś dziesięć minut. Ale się ucieszy, jak mu powiem, że tutaj jesteś!- Kurtis uśmiechnął się niezręcznie. Postanowił postawić wszystko na jedną kartę.
- Oh, no widzisz... A myślałem, że jednak pozostanę anonimowy. Ale to nic! To co, będę miał zaszczyt poznać twojego ojca?- z ulgą dostrzegł, że blondynka nie wychwyciła trwogi w jego głosie. Uradowana złapała go pod ramię. Kurtis szybko się wyrwał i poprosił, żeby przyprowadziła ojca, a on poczeka. Dziewczyna w euforii pokiwała głową i szybko zniknęła w tłumie tańczących par, postukując obcasami. Trent westchnąwszy z ulgą udał się w przeciwnym kierunku, żeby młoda z powrotem go nie dorwała. Miał nadzieję, że Lara nie widziała, jak wywijał z ponętną dziewczyną. Już i tak narobił sobie kłopotów, i to w zaledwie 10 minut! Nagle zza członków orkiestry, siedzących na scenie, wyłoniła się ubrana w mieniącą się barwami tęczy suknię rudowłosa dziewczyna. Wyglądała niczym gwiazda lat osiemdziesiątych. Posuwała się powoli i z gracją, aż dotarła przed czoło orkiestry. Wówczas można było zauważyć, że w dekolt sukienki ma wpięty niewielki mikrofonik. Wszyscy goście umilkli i zwrócili wzrok ku młodej, rudowłosej bogini.
- Witam wszystkich państwa serdecznie!- zawołała melodyjnym głosem, który rozniósł się po całej sali echem.- Ja oraz moi koledzy z orkiestry chcieliśmy zaprosić wszystkie przybyłe pary do zatańczenia walca wiedeńskiego. Prosimy panów o odnalezienie swoich towarzyszek, a panie z kolei o zakończenie plotek! Niech zacznie się zabawa!- wszyscy zaczęli głośno klaskać. Inwestorzy byli zachwyceni. W sumie nie było to dziwne, bo większość stanowiła osoby w wieku średnim, które na przykład dyskoteką byłyby raczej oburzone. Zgodnie z zaleceniem panowie rozpoczęli poszukiwania swoich żon i partnerek, obsiadłych stadnie przy hebanowych, polerowanych stolikach.
Trent gorączkowo rozglądał się po sali. Próbował w tłumie wyszukać Larę, a jednocześnie uważać, żeby nie natknąć się na swoją dotychczasową towarzyszkę i jej ojca. W końcu znalazł Croft.  Podpierała ścianę i wpatrywała się w posadzkę, jakby zafascynowana szybko niknącymi cieniami przechodzących obok ludzi.
Brunet podszedł do niej i delikatnie dotknął jej ramienia. Jak się spodziewał, kobieta szybko machnęła ręką i spojrzała na niego wojowniczo.
- Laro, proszę...- szepnął tak, by było to dosłyszalne tylko dla niej. Croft fuknęła tylko i szybkim krokiem pomaszerowała na środek sali, gdzie już przygotowywały się pozostałe pary. Trent uznawszy to za oznakę chwilowego, ale jednak wybaczenia, poszedł za nią. Ona najwidoczniej umiała tańczyć walca wiedeńskiego, bo zaczęła pokazywać mu, jak ma się ustawić. Wyprostowała się, podeszła do niego, by ich biodra znajdowały się blisko siebie, lekko uniosła jego głowę za podbródek, a twarz skierowała trochę w lewo. Jego prawą dłoń położyła na swojej lewej łopatce, a następnie wplotła swoją dłoń w pozostałą mu lewą i uniosła w bok na wysokość swojej głowy. Wówczas orkiestra zaczęła grać. Trent zdezorientowany patrzył tylko pod nogi i powtarzał antagonistycznie kroki Lary. Na ułamki sekundy zerkał na jej twarz. Wpatrywała się w parkiet, chyba nie do końca ufając wysokim obcasom. Wirowali wśród oddalonych nieco par. Czarna, długa suknia Lary unosiła się w tańcu i oplatała garniturowe spodnie Trenta. Brunet po chwili przyzwyczaił się do powtarzających się kroków i teraz spoglądał już tylko na Larę. Jej włosy delikatnie unosiły się w wirze, a w oczach odbijał się blask światła. Teraz i ona, zarumieniona z wysiłku, patrzyła prosto w oczy partnerowi. Gdyby ktoś spojrzał na nich ze znacznej wysokości, wyglądali by jak huragan jednolitej, czarnej barwy. Jak wirująca jedność.
Nim się spostrzegli, orkiestra zagrała ostatnią nutę i wszyscy goście rozentuzjazmowani zaczęli z wdzięcznością bić gromkie brawa. Jedyną parą, która nie biła brawa, byli oni. Zmieszana Lara wciąż trzymała dłoń na prawej łopatce Trenta, z rozognionymi policzkami próbując uciec gdzieś wzrokiem. W końcu z wahaniem opuściła dłoń i oddaliła się od niego  na kilka kroków, przygryzając wargę. Goście powracali do pogawędek, niektórzy zostawali na środku i nadal tańczyli. Tylko ona wciąż stała w pewnej odległości od Kurtisa i  milczała. W końcu jednak marszcząc brwi uniosła na niego wzrok. I zamarła. Trent wciąż cierpliwie czekał. Jednakże jak się zdziwił, kiedy ona nagle wyciągnęła dłoń i palcem wskazała coś znajdującego się za jego plecami.
Ten błyskawicznie odwrócił się i od razu rzucił mu się w oczy wskazywany przez kobietę ,,obiekt”. Na końcu sali stało trzech mężczyzn, ubranych jednakowo w szare garnitury. Wszyscy trzej stali na baczność, ale po chwili zniknęli w znajdujących się w rogu sali drzwiach. Trent z powrotem odwrócił się do Croft. Popatrzyła na niego porozumiewawczo i oboje poszli w kierunku drzwi. Kiedy już znaleźli się przy nich, obejrzeli się jeszcze, czy aby nikt nie zwraca na nich uwagi. Po upewnieniu się, że wszyscy mają ich w dupie, Lara ostrożnie nacisnęła klamkę. Drzwi nieznacznie się uchyliły i wskoczyła za nie, a w ślad za nią Kurtis. Znaleźli się w słabo oświetlonym, chłodnym korytarzu, u wylotu którego świeciło się światło. Nagle Croft zaczęła zdzierać z siebie dół sukni, a trzask rozrywanego materiału rozniósł się po całym tunelu.
- Co ty do cholery wyprawiasz?!- wyszeptał Trent, chwytając ją za ręce.
- Mama byłaby wkurzona... – odszepnęła Lara i wyrywając z jego uścisku dłonie nadal rozszarpywała sukienkę. Następnie rozpięła z przodu  gorset i upuściła go  na ziemię. Trent obserwował z podziwem to, co dotychczas było ukryte pod kreacją.
- Ty czwana bestio!- szepnął z uznaniem. Croft w tym czasie naciągała szerokie ramiączka turkusowego topu na ramiona. Oprócz bluzki miała  na sobie beżowe spodenki, a do nich przyczepione były dwie kabury, z berettami w środku.
Jedyne co zakłócało  jego podziw, a wywoływało uśmiech, to niepasujące do zmienionego stroju szpilki. Szybko zorientowawszy się, że obserwuje jej stopy, zrzuciła wysokie buty z nóg i z dumą, na palcach, potruchtała w kierunku wylotu korytarza. Kurtis równie cicho poszedł za nią. Zatrzymali się poza obrębem sączącego się z pomieszczenia światła. Trzech mężczyzn w szarych garniturach stało jakieś pięć metrów przed nimi. Z lekka po ich lewej stronie, przy wyrzeźbionym z dębu biurku, siedział zaciągający się cygarem - jak się domyślali- Anjo Siyah. Na jego kolanach leżała obita skórą walizka.
Ukryty w półmroku duet wsłuchał się w rozmowę między czterema mężczyznami.
- Bardzo się cieszę chłopcy, że już się tego pozbywam! Zabierzcie jak najdalej ode mnie ten antyczny rupieć i pogratulujcie serdecznie szefowi!- powiedział zadowolony Siyah, kładąc walizkę z tajemniczą zawartością na biurku. Mężczyzna stojący pośrodku otworzył ją i wyjął znajdujący się w środku przedmiot. Ani Kurtis, ani Lara nie zdołali dostrzec, co to takiego. Zaraz jednak wszystko się wyjaśniło. W mgnieniu oka wręcz!
- No cóż, panie Siyah... Z przykrością i zadowoleniem muszę panu oznajmić, że teraz się pożegnamy!- mężczyzna wykonał jakiś ruch, a Turek niemalże nie zadławił się trzymanym w ustach cygarem. Lara nie namyślając się za długo wyjęła beretty z kabur. Jedną rzuciła Trentowi, a z drugą zwinnie wskoczyła do pomieszczenia.
- Stać, psie!- wyrzuciła z siebie, mierząc pistoletem prosto w głowę środkowego gacha. Cała trójka obróciła się zaskoczona, ale już po ułamku sekundy dwóch wyjęło broń. Środkowy, jak się okazało, trzymał miecz.
Z ciemności wyskoczył Trent, mierząc w jednego z przeciwników.
- Zajmijcie się nimi!- rozkazał towarzyszom ten środkowy, najwyraźniej przywódca. Sam zaś doskoczył z powrotem do Siyaha.
Croft szybko oddała strzał w jego głowę. W międzyczasie Trent nie próżnował i zastrzelił namierzonego chwilę wcześniej mężczyznę. Kolejny strzał- oddany przez Larę- pozbawił życia ostatniego przeciwnika.
Turek pełnymi przerażenia oczami obserwował krew zalewającą marmurowe płytki jego gabinetu. Kiedy w końcu podniósł wzrok na swoich wybawców, łzy popłynęły mu po policzkach.
- Ocaliłaś mi życie!... Jak ja ci się odwdzięczę!...- szepnął urywanymi słowami, składając drżące dłonie jak do modlitwy. Padł na kolana i wypluł uwięzionego w gębie cygara. Lara ignorując go, szepnęła - Nie byli przygotowani na problemy...- i nogą przewróciła najbliższego truposza na plecy. W miejscu, w którym leżał, pozostał miecz. Kobieta mrużąc oczy przykucnęła i ostrożnie podniosła go z posadzki. Następnie, opierając go na swoim barku, wstała. Z zastanowieniem przyjrzała się uratowanemu Turkowi, ale zaraz zaczęła oglądać miecz z każdej strony. Po chwili ciszy, przerywanej jedynie pobrzękiwaniem metalu w jej dłoniach, orzekła:
- Z odwdzięczeniem się... to  nie będzie takie trudne- rzuciła krótkie spojrzenie Siyahowi, a potem przeniosła je na Kurtisa. Ten tylko zmarszczył brwi w niemym zapytaniu. Turek piskliwie zaśmiał się z radości.
- Mów szybko, o wybawicielko! Zrobię wszystko!- Lara znów przeniosła wzrok na miecz. Uśmiechnęła się drwiąco. A zdanie, które zaraz potem wypowiedziała,  nie tyle zmroziło Siyaha czy Trenta, ale w całym pomieszczeniu jakby obniżyło temperaturę, a światło ściemniło.
- Opowiedz mi wszystko, co wiesz o Nephilimach.

Dedykuję trzem swoim słoneczkom: mojej kochanej J., Ali i Pati-Ann. Dziękuję wam za przeogromne wsparcie, a czasem i porządny kop! Gdyby nie wy, ten rozdział by prawdopodobnie nie powstał. Dlatego gorąco ściskam was wszystkie. I dziękuję!


Nie jesteś obcy. To znaczy...


Pisane do maści przeróżnych utworów. Zaczynając od wesołych po smutne. Zależnie od gustu:
Marilyn Manson- Sweet Dreams [instrumental]
Two Steps From Hell - Everlasting (Nero)
Two Steps from Hell- Aweking the Beast
Zack Hemsey -  Vengeance
I masa innych,
[Specjalne podziękowania dla Magdy za Nine Inch Nails!]

       Zadowolona ze swego ,,mini dzieła zniszczenia” panna Croft wysiadła z taksówki. Kierowca z impetem nacisnął pedał gazu. Kobieta odwróciła się w stronę pojazdu, z uśmiechem poprawiając drobne, czarne okularki na nosie. Poirytowany tym jeszcze bardziej, odjechał z piskiem opon. Lara zdążyła mu jeszcze pomachać.
- Spierdalaj…- mruknęła przyjaźnie na  pożegnanie, i szybko powróciła do tego, po co tu przyjechała.
Taksówkarz dowiózł ją na ,,tyły” Strahova, bocznymi uliczkami, z których nie korzystało zbyt wielu kierowców. Tak na trzeźwy rozum zrobił to pewno tylko dlatego, by jak najszybciej dojechać na miejsce i usunąć z pojazdu okropną pasażerkę.
Zwróciła się w stronę swego celu. Przed nią ku górze pięła się siatka z drutem kolczastym. Za nią rysowała się sylwetka wysokiego budynku.
- Nasz pieprzony Strahov… - szepnęła pod nosem i bez większych ceregieli zręcznie wczepiła palce w siatkę. Pięła się ku górze z ostrożnością, by nie narobić hałasu. Bądź co bądź nie wiedziała, kto postawił tę cholerną siatkę i czy teren nie jest strzeżony.
Przed nosem mignęła jej wczepiona w druty tabliczka.
- Teren skażony radioaktywnymi odpadami, strefa zamknięta. A więc w taki sposób chcecie odciągnąć ludzi od swojego zajebistego laboratorium… Tak swoją drogą to ciekawe, czemu nikt jeszcze nie rozpierdolił tej budy…  - mruczała pod nosem.
Dochodziła już do samej góry. Czubkami palców wyczuwała ostre zakończenia luźno opadających z góry drucików. Weszła jak tylko najwyżej mogła, i czepiając się kurczowo siatki, przełożyła nogę nad nią  i usadowiła stopę w przerwie między drutami. Kolczaste zakończenia drutów werżnęły jej się w udo, jednak zacisnęła zęby. Nie było innego wyjścia, żeby przejść, chyba że skoczyłaby z wysokości kilku metrów w dół. I prawdopodobnie połamałaby sobie nogi.
- O, dzięki ci Boże, że ten pieprzony drut nie jest nazbyt wysoki…- mruknęła, czując spływającą po zranionym udzie krew. Będąc w tej niezbyt wygodnej pozycji, uniosła tułów do góry i czepiła się dłońmi drugiej strony siatki. Teraz pozostała jedynie druga noga. Przełożenie jej na drugą stronę okazało się najłatwiejszą częścią wspinaczki, gdyż ze swobodą mogła unieść ją do góry. Wkładając drugą stopę między przerwę w siatce, odetchnęła z ulgą. Zorientowała się, że po czole spływa jej kilka kropel potu. Mięśnie w zranionej nodze zaczęły jej drżeć. Prędko zeszła na dół i zasapana przysiadła na ziemi. Z plecaka wyjęła zwój bandażu i niedbale przewiązała nim zranione udo. Wstając z uwagą obejrzała majaczący przed nią budynek. Tak niepozorny.
- I pomyśleć, że w tym zasyfionym skansenie ten blondwłosy skurwielek mógł nas wszystkich odesłać do piekła… - szepnęła.
W istocie miejsce niedoszłej apokalipsy wyglądało nad wyraz… komicznie.
Rudera.
Ściany jak nieprzytomne- ledwo co trzymające się siebie wzajemnie. Bluszcz gęsto oplatający cegłę, wdzierający się w puste przestrzenie w ścianach, gdzie kiedyś zapewne znajdowały się okna. Croft spojrzała na tę żałosną ruinę z politowaniem. Mimo takiego stanu budynku zdawało jej się jednak, że nie jest on do końca opuszczony. ,,No  jasne! Pan Trent czeka tam na wpierdol!” – pomyślała jeszcze, zanim ruszyła przez porośnięty trawą teren w stronę budynku. Powietrze miało nieprzyjemny zapach. Jakby wylano tam chemikalia.
- Z fascynujących, starożytnych grobowców do … a, szkoda gadać…  Co oni zrobili, że wyrosła tu ta dżungla? - wciąż mruczała pod nosem, przedzierając się przez kłujące zarośla. Świerszcze non stop torturowały zmysł słuchu Lary swoim uporczywym cykaniem. Po długim przedzieraniu się przez tę mini puszczkę, o mało co nie potykając się o wyrastające zewsząd korzenie, wyszła na udeptaną ścieżkę, prosto pod masywne, żelazne drzwi. Szczerze się zdziwiła. Czy nie powinny być rozwalone?
A tak w ogóle , to  nie powinno ich w ogóle być!
Była zupełnie zbita z tropu. Zdawało się jej, że Trent wszedłby w tzw. ,,wielkim stylu” , a po drzwiach zostałyby jedynie zawiasy… A tu proszę… Drzwi są, a nawet porządne. A skoro są drzwi… to wbrew pozorom w środku musi być coś zajebistego.
- Nie podoba mi się to…- mruknęła, rozglądając się po okolicy. Nic, tylko szeroka ścieżyna i trawa. I gdzieś w dali dwa jasne, rosnące punkty. Zbliżające się punkty… Światła?!
Croft bez marudzenia z powrotem dała nura w zarośla. W samą porę. Po kilkunastu sekundach pod budynek zajechało srebrne Alfa Romeo 166. Lara zapytała samą siebie, jak mogła nie usłyszeć nadjeżdżającego auta. Odpowiedź nasunęła się sama, kiedy znów w uszach zabrzmiało jej cykanie świerszcza. Przewróciła jedynie oczami i wpatrzyła się w krąg  światła rzucany przez reflektory pojazdu. Kierowca właśnie wyhamował z trudem, widocznie wciskał gaz do dechy, by utorować sobie drogę przez wystające z ziemi korzenie. Drzwiczki auta otworzyły się z obydwu stron. Z jednej wysiadł ubrany w elegancki garnitur wątły, niski mężczyzna. Miał przydługie blond włosy, niedbale sczesane na twarz, a na nosie zbyt duże okulary. Mógłby nawet wydać się przystojny, gdyby nie nieestetyczny zarost pokrywający jego twarz. Z drugiej zaś postać, której płci nie można było stwierdzić. Zarzucony na twarz kaptur długiej szaty przypominającej mniszą nie pozwalał na dostrzeżenie choćby części podbródka. Blondyn z głośnym trzaskiem zamknął drzwiczki ze swojej strony. Natomiast jego towarzysz(ka) z obojętnością minął(a) je, pozostawiając rozwarte na oścież, oświetlone wnętrze auta na pastwę komarów i innego robactwa.
- Miało nie być problemów… - wysyczał męskim głosem osobnik ukryty pod kapturem. Po karku Lary przeszedł mimowolny dreszcz. Zdawało jej się, że w życiu nie słyszała tak pięknego, a jednocześnie przerażającego szeptu. Blondyn także zdawał się być poruszony niezadowoleniem swego towarzysza. Ze zdenerwowaniem poluźnił zbyt ciasno zawiązany krawat.
- Wybacz mi, panie… Ja… Ja nie wiedziałem, że ten człowiek wróci tak szybko do Pragi!- próbował się tłumaczyć, jednak wyniosła osoba w szacie zdawała się  nie słuchać. Podeszła niebezpiecznie blisko, także na twarz przestraszonego okularnika padł cień jego osoby.
- Wy… istoty ludzkie… jesteście tak słabe, takie butne… Czemu niewolnik nie jest w stanie pogodzić się ze swą mizerną, a wręcz zerową wartością w społeczeństwie, którym rządzą Nieśmiertelni… - chłopak wolał na to nie odpowiadać. Jego dłonie drżały ze strachu, a z twarzy można było wyczytać, że z chęcią zaniósłby się łzami. Spuścił jedynie wzrok, jednak niezbyt nisko, tak jakby bał się obrazić tryumfującego nad nim rasisty.
Tamten zdawał się zdegustowany. Nakazał młodemu otworzyć drzwi i zejść mu z oczu. Ten bez sekundy zwłoki wydobył z kieszeni skrojonej elegancko marynarki pęk kluczy. Podszedł do drzwi i przekręcił jeden z nich w zamku ogromnych wrót. Po chwilowym oporze, zaskrzypiały i same otworzyły się przed nim, zalewając jeszcze gęstszą ciemnością pole usiane zielenią. ,,Czarny kaptur” wolnym krokiem wszedł do środka. Gdy blondyn stracił go z oczu, oparł się o maskę auta i z trudem zaczął próbować uspokoić swój oddech. Tak właściwie Lara mogłaby zabić nożem młodego mężczyznę, jednak nadal siedziała w trawie. Sama odczuwała pewien niepokój. Nie wiedziała, z kim miałaby do czynienia, gdyby w ciemności ktoś usłyszał spadające na ziemię krople krwi.
,, Cholera… Przydałoby się teraz to zajebiste, latające kółko Trenta…”- pomyślała z ironią.
Wkrótce los się do niej uśmiechnął. Po krótkiej chwili uspakajania rozedrganych dłoni młody wsiadł do auta, zatrzasnął za sobą drzwiczki i zgasił światło. Lara nie czekając na to, aż ze strachu znów zaświeci lampkę, szybko wygramoliła się z krzewów i wbiegła w uchylone lekko wrota. Jak się spodziewała we wnętrzu budynku było zbyt ciemno, by mogła cokolwiek dojrzeć. Poczekała więc chwilkę, aby jej wzrok przyzwyczaił się do mroku panującego w pomieszczeniu. Mrużąc oczy powiodła po ledwie zarysowanych w ciemności ścianach, posunęła się kilka kroków wprzód. Tak jak i na zewnątrz, tak i tu cuchnęło, jednak inaczej. W jej nozdrza biła słodkawa woń… Woń rozkładu…
Przycisnęła dłoń do ust. Odezwał się odruch wymiotny. Nerwowo cofnęła się w tył. Zahaczyła o coś nogami, jak długa wyłożyła się na prochu pokrywającym całą podłogę. Z niepokojem zajrzała za ramię. Pod jej długimi, sznurowanymi trepami leżały na wznak, świecące bielą w ciemności, nagie zwłoki. W niepokoju głośno zaciągnęła się powietrzem. Spojrzała przed siebie. W kącie naprzeciwko błysły ledwie dostrzegalne pogruchotane dłonie, zespolone ze sobą drutem kolczastym. Obok nieskładnie walała się para rozerwanych, ociekających zaschłymi wnętrznościami korpusów. Lara syknęła przez zęby. Bardziej przyzwyczajona była do rozerwanego gdzieniegdzie kulami ciała. Bezwiednie zacisnęła pięść na wargach . Wolała nie myśleć, jaka bestia ściskała tych nieszczęśników w łapskach. Potrząsnęła głową.
- To nie robi  na tobie wrażenia… Weszłaś tu, to teraz idź dalej… - mruknęła na siłę opanowanym głosem, podnosząc się cicho z ziemi. Podłoga zaskrzypiała. Otworzyła usta, by ciszej oddychać. Z kabury przypiętej na udzie wyciągnęła berettę. Broń zgrzytnęła cicho w jej dłoni.
Zdawało jej się, że w ścianie naprzeciwko widzi drzwi. Zmrużyła oczy. Lekki zarys framugi nieznacznie odznaczał się na czarnym tle. Stąpając lekko po prochu dosunęła się do miejsca, w którym zdawało jej się, że widzi przejście. Wysunęła dłoń do przodu. Palce Lary zetknęły się z zimnym metalem. Na drodze stały drzwi. Spodziewała się, że jeśli je pchnie, wydadzą niemały jęk, jednak nie miała wyboru.
Opuszkami palców delikatnie przejechała po gładkiej powierzchni drzwi. Następnie, zaciskając oczy, z ostrożnością wysunęła opuszki do przodu. Metal ustąpił. Coraz wyraźniej czuła chłód bijący z pomieszczenia za drzwiami. Położyła dłoń na ścianie i weszła do środka. Przesuwając palcami po odpadającej płatami farbie natrafiła na chłodną, wysoko usadowioną poręcz. Chwyciła ją mocno prawą dłonią i na  ślepo poszła  naprzód. W pewnym momencie poczuła pustkę pod wystawioną naprzód stopą. Postawiła ją niżej. Domyślała się, że ma przed sobą schody. Ostrożnie więc stawiała stopy na coraz niższych stopniach, aż w końcu wyczuła chłód ponownie owiewający jej ciało. Tu poręcz się urywała. Zawierzając swoje bezpieczeństwo dłoni uniosła ją i wyprostowała palce. Szła naprzód. Po chwili prosta droga znów się urywała, skręcając w wąski korytarzyk. Musiała przejść nim bokiem. Czuła, jak jej piersi unoszą się w nieustannym, natarczywym oddechu. Jak kropelki potu zatrzymywały się na jej brodzie, by po sekundzie rozbić się o proch zaległy na ziemi. Wąski korytarz zdawał się nie mieć końca.. Nie wiedziała, czy to omamy, ale wydało  jej się, że gdzieś w dali korytarzyka błysnęło światło. Zmrużyła załzawione oczy. Tak nagły blask podrażnił je. Zbliżała się coraz bardziej. Pot spływał jej po czole. W zdrętwiałej dłoni nastąpiły skurcze. Zamknęła oczy. Wprost z ciasnego korytarzyka runęła na pokrytą płytkami podłogę. Przez zaciśnięte powieki docierały do niej szybko znikające, pojedyncze błyski światła. Mimo protestu swojego ciała rozchyliła nieco powieki. Widziała zawieszoną na niskim suficie żarówkę. Była prawie całkowicie wypalona, co powodowało jej miganie. Lara wstając z ziemi rozejrzała się po sali, w której się znalazła. Tak jak i w zostawionym już daleko za sobą parterze budynku, tak i tu na podłodze leżały kości, jednak te wydawały się nie być zabrudzone krwią, a wręcz sprawiały ułudę wypolerowanych niczym włoskie lakierki. Z dwóch stron, ku dołowi opadały dwie karminowe kurtyny, zawieszone na haczykach wkręconych w sufit.  Obok obydwu zwisały sznury. Jak na ironię wyglądało to wszystko tak, jakby światło miało zaraz zgasnąć, kurtyna rozsunąć się, a orkiestra zacząć grać uwerturę opery. Z wykrzywionymi w uśmieszku wargami podeszła do jednego ze sznurów. Mocno okręciła sobie jego końcówkę na dłoni. Odliczyła w myślach do trzech.
Raz…  ,,Co tam może być?”
Dwa… ,, Czy powinnam?
Trzy! ,,Za późno na odwrót!”
Kurtyna uniosła się do góry.
Zobaczyła rząd szklanych kapsuł napełnionych wodą. W ich wnętrzach…
- Nephilimy!- nie zdołała powstrzymać swego krzyku. Żarówka zgasła. Poczuła nagły ból z tyłu głowy. Przechyliła się do przodu. Nim zdążyła choćby wykrzyczeć przekleństwo, upadła na ziemię.
Jej umysł ogarnął mrok.

~*~

        Wkurwiało go wszystko. Pieczenie oczu, jamy ustnej, głód, zmęczenie, poczucie przegranej… I ta tajemnicza blondynka. Piękna blondynka. Bez tuszu na rzęsach i pudru na policzkach.
Dręczyło go jedno. Kim ona tak właściwie była? Albo też za kogo się uważała?
Próbując zachować trzeźwy umysł przecinał zimne powietrze niezawodną, ale wciąż kradzioną Hondą CBR 60 s.
Strahov. To było jedyne miejsce, które zdawało mu się odpowiednie na poszukiwanie Lary.
Może i było to szaleństwem, ale chciał mieć czyste sumienie. Kolejny powód wkurwienia. Lara.
- Bo się zachciało pannie Croft wycieczek, kurwa mać… - zaklął pod nosem. Ściągnął jedną rękę z kierownicy motoru i sięgnął do spodni.
- Kurwa!- krzyk desperacji rozwiał się na wietrze. Zapomniał, że wypalił wszystkie Marlboro w podziemiach. Gdyby tylko nie prowadził, jego głowa wylądowałaby z rezygnacją na asfalcie. 
Skręcił z drogi głównej w boczną. Strahov był już niedaleko. Tak właściwie miał pewne obawy. Co tam zobaczy? Rozwalony budynek- taki, jakim go zostawili z Croft? Szczerze w to wątpił. Już miał dość tego całego syfu. Znów niechcący wpakował się w ratowanie świata. A mógł ustatkować się przy pewnej pięknej brunetce. Jennifer. Musiał dostać w dupsko, żeby zrozumieć, jak królewskie życie miał przy niej. ,,Bo płynie we mnie ta zajebista krew poszukiwacza przygód”- pomyślał z ironią. Gdyby nie był aż tak wkurzony, zapewne powiedziałby, że to wspaniała okazja do nabicia komuś guza i przeżycia czegoś nowego. Ale był zmęczony. Cholernie zmęczony całą sytuacją. Może byłoby inaczej, gdyby nie Lara. Wynająłby pokój w hotelu i spokojnie przespał tę noc, gdyby nie jej nadpobudliwość.

Nagle z zaskoczeniem wyhamował,  jednak za późno. Koło motoru zaryło w pnącej się ku górze siatce z drutem kolczastym na szczycie. Niedbale przyczepiona do drutów czerwona tabliczka spadła mu pod nogi.
 - Zespół fabryk chemiczno-geologicznych kompleksu Strahov – przeczytał na głos Trent. Za siatką na ogromnej przestrzeni faktycznie dostrzegał kilka monumentalnych fabryk. Oczywiście po laboratorium Eckhardta nie widział śladu. Zbity z tropu zdjął kask i potarł dłonią czoło, wypuszczając głośno powietrze z płuc. Wokół nie zauważył nikogo. Dlatego też bez obaw wyjął zza paska Chirugai i swoją wolą pokierował je na siatkę. Pod naporem ostrzy powstało w niej prostokątne przejście. Trent przeszedł przez nie na ,,drugą stronę”.
Owionął go nieznośny zapach chemikaliów. Był on tak odpychający, iż automatycznie cofnął się o krok w tył.
Ale ktoś musiał znaleźć przecież tą wariatkę.
Z cichym westchnięciem poszedł naprzód. Zdziwiło go to, że teren nie jest pilnowany. Zdziwiło go to, że wcześniej nie słyszał o wybudowaniu  na Strahovie zespołu fabryk chemicznych.
Wyczuwał swój własny niepokój w powietrzu.
Nogawka jego spodni zahaczyła o źdźbło trawy. Trawa? W takim smrodzie nie chciałaby wzrastać żadna roślina. Papierowo wyglądający rządek ceglanych budynków, a wśród nich echo…
,,Przykrywka”- nasunęło mu się na myśl.
Nagle się zatrzymał. Za dwoma kolejnymi fabrykami zauważył ledwo zarysowany na tle czarnego nieba niski budynek. Rozcierając przesadnie głośno zimne dłonie przeszedł przez przerwę między dwoma wysokimi budynkami i stanął w pewnej odległości od swojego celu.
- Tak… Tu jest nasze laboratorium- mruknął pod nosem. Już miał iść dalej, jednak wytężając wzrok w ciemności dostrzegł zaparkowane pod uchylonymi nieco drzwiami budynku auto. Zakładał, że nikogo w pojeździe nie ma, jednak na wszelki wypadek doszedł pod drzwiczki mocno pochylony. Dotarłszy już do samochodu zajrzał ostrożnie do wnętrza przez szybę. Nikogo w środku nie było. Rozejrzał się jeszcze po okolicy, jednak nie dostrzegając niczego oprócz bujnej trawy i siatki po swojej lewej stronie, głęboko odetchnął i bez wahania wślizgnął się do niegdysiejszego laboratorium Eckhardta. Nie widząc zbyt wiele w ciemności ułożył dłonie na ścianie i przesuwał się wzdłuż niej. Po chwili szukania wejścia w głąb budynku po omacku, natrafił na coś nogą. Coś, co z powodu miękkości i smrodu, jaki panował w pomieszczeniu, zdawało się być mu workiem ze śmieciami. Schylił się i odnalazł dłonią swoją przeszkodę. Wyczuł pod palcami coś, co przypominało mu w dotyku skórę. Wodząc palcami przez dłuższą chwilę po powierzchni tajemniczego przedmiotu ze zdziwieniem stwierdził, że był to oderwany od reszty ciała korpus pokryty jakąś mazią. Dopiero teraz słodkawy odór w pomieszczeniu zaczął mu tak naprawdę przeszkadzać. Wstając poczuł bolesny skurcz żołądka. Od zwrócenia całej jego zawartości wolał jak najszybciej znaleźć coś, co poprowadziłoby go dalej. Teraz z większym zacięciem szukał drzwi w ścianach. W końcu z ulgą znalazł je. Zaczął nawet z ironią uważać się za farciarza , bo były już otwarte. Wszedł z ostrożnością, by nie narobić hałasu, w uchylone drzwi. W pomieszczeniu, w którym się znalazł, panował niezwykły chłód. Znów zdając się na swoje dłonie, szukał po  ścianie czegoś, co ułatwiłoby mu pójście naprzód. Odnalazł wysoko usadowioną poręcz. Czuł, że ta droga doprowadzi go do Lary.
- Musi, albo zdechnę tu z głodu…- mruknął zły i dał się pokierować poręczy dopóty nagle się nie zakończyła. Nie mógł tego wiedzieć, ale tę samą drogę przemierzała jeszcze godzinę temu pewna pani archeolog.
 W końcu dotarł do tego samego, wąskiego korytarzyka co ona. Z trudem się przez niego przecisnął, przeklinając przy tym jego ogromną długość. W końcu z ulgą stwierdził, że znajduje się już w jakiejś przestrzennej sali, choć nie był do końca pewny, czy aby na pewno, czy to wrażenie spowodowane przez chłód bijący od ścian. Wysunął dłonie do przodu. Idąc ostrożnie i uważając pod nogi dotarł do przeciwległej ściany i odnalazł w niej drzwi. Co dziwne, te były zamknięte. Z pewnym niepokojem nacisnął delikatnie klamkę. Rozchylił ostrożnie drzwi, wpuszczając do sali snop światła. Przeklinał tę ciemność. Przez długie wytężanie w niej wzroku  nie mógł spojrzeć w szparę w drzwiach, by upewnić się, że w drugim pomieszczeniu nie ma żadnych chętnych na dostanie w mordę. Tak czy siak, jeśli ktoś tam był, to już niewątpliwie dowiedział się o jego obecności. Zastanawiał się tylko, dlaczego po niego nie przychodził. Nagle do jego uszu dotarł cichy szept. Zbliżył się natychmiast do drzwi, uważając, żeby nie uchylić ich przypadkiem jeszcze bardziej.
- Mistrzu… Mój panie… tam chyba ktoś jest!- jąkał się ktoś mocno przestraszony. Trent usłyszał cichy, przenikliwy syk.
- Ach, ty idioto! Mogłeś sam to sprawdzić!- brunetem wstrząsnęło. Tak przeszywającego głosu jeszcze w życiu nie słyszał. Mógłby się założyć, że nie należy do człowieka.
Następnym, co usłyszał, były szybko zbliżające się ku drzwiom kroki. Natychmiast wyciągnął zza paska Chirugai i uskoczył w tył. Jednak postać, która zaraz potem otworzyła szeroko drzwi, wypuszczając zza siebie kolejne snopy światła, nie dałaby mu i tak szansy na skrycie się w pół cieniu zalegającym salę.
- Nie zbliżaj się, albo będziesz musiał uciekać, ale już bez łba!- krzyknął do niego  Trent, na co tamten parsknął i bez cienia strachu zbliżył się do  niego na odległość kroku.
- A cóż to? Przywiało Romea do Julii?- mężczyzna z wyraźną lubością górował nad nim. Miał co najmniej dwa metry wzrostu i  nawet mimo cieni padających na jego twarz można było dostrzec, że mimo groźby nie obawia się jej, a nawet go ona bawi. Nim Trent zdążył się obejrzeć, mężczyzna jednym ruchem dłoni uniósł go ku górze i z impetem ,,przerzucił” do oświetlonego pomieszczenia. Kości w jego plecach trzasnęły o kraty, w które uderzyły, a on sam był porażony ogromną mocą przeciwnika. Nawet w takiej chwili nie mógł się bronić umiejętnością władania telekinezą, ponieważ  był na to zbyt osłabiony. Dlatego ciężko dysząc wstał tylko, nie próbując nawet ataku. Poczuł drobne palce na swoim przedramieniu. Z siłą zacisnęły się na nim i przyciągnęły ponownie do kraty. Obrócił się szybko, błyskawicznie zaciskając pięść, przygotowany do ciosu. Jednak obróciwszy się, nie napotkał przeciwnika, a parę surowo patrzących oczu kobiety. Natychmiastowo też dostrzegł, że znajduje się ona w celi.
- Lara!- wyszeptał zdyszany. Wykrzywiła jedynie usta w coś na kształt uśmiechu i patrząc na coś za nim nagle krzyknęła. Schyliła głowę, a jednocześnie wciąż trzymała przedramię Trenta, więc zgięła też jego kark. Kurtis uniósł oczy do góry. Nad nim spoczywała wbita w żelazne kraty pięść. Mężczyzna o dotąd nieskalanej żadnymi emocjami twarzy zawył z bólu, jednak nie wznowił ataku.
Z kieszeni elegancko skrojonej marynarki wydobył natomiast klucz i otworzył nim drzwi do celi, w której zamknięta była Lara. Wtrącił do niej Trenta z taką siłą, że nie był w stanie oprzeć się jego działaniom. Próbował wyskoczyć z celi, jednak przeciwnik zatrzasnął z impetem jej drzwi i zręcznie zamknął na klucz. Rzucił go pod nogi towarzysza, który przez cały czas siedział w kącie skulony, przerażony tym, że i on może oberwać.
- Powiadomię o tym wszystkim Joachima. Musi tu przyjechać w przeciągu jednej godziny, albo inaczej sam  ich zabiję!- zdawało się, że wściekłość eleganckiego mężczyzny już minęła. Przez moment Trentowi wydało się, że w miejscu jego oczu widzi czarne, puste oczodoły. Coraz bardziej wątpił w to, że jest człowiekiem.
- Pilnuj ich!- krzyknął jeszcze do swojego pomagiera, nim wyszedł z pomieszczenia. Cichnące coraz bardziej kroki świadczyły o tym, że mężczyzna przeciska się przez tunel i prawdopodobnie chce dostać się na powierzchnię. Gdy jego kroki już całkowicie ucichły, Lara niespodziewanie kopnęła leżącego na ziemi Kurtisa w podudzie. Mężczyzna syknął z bólu i pod wpływem zdenerwowania wstał. Chwycił Larę za oba przedramiona i z impetem przycisnął  ją do  krat.
- Co ty kurwa robisz?!- wrzasnął, potrząsając nią. Kobieta z wściekłością odepchnęła mężczyznę kolanem, jednak on uparcie szargał ją za ręce. W końcu mu się wyrwała i wycofała się do przeciwległego kąta celi.
- To wszystko twoja wina, skurwysynu!- krzyknęła z taką mocą, że na  moment go ogłuszyła, a już na pewno samą siebie.
- Gdybyś za mną wszędzie nie chodził,  nie jeździł, nie latał, to nie doszłoby do tego, że jestem w tym popieprzonym, zakratkowanym pudle!
- Moja?! Kiedy tu wleciałem, to  jakoś już tu byłaś bez mojej pomocy!
-  Zamknij pysk!- niespodziewanie  Lara rzuciła się na niego. Próbowała go okładać pięściami, jednak starał się zatrzymywać od niej stały dystans, co było nie lada wyczynem w tak ciasnej celi. W końcu zmęczona bezowocnym machaniem pięściami Croft zaczęła drzeć się wniebogłosy. Przestraszony strażnik tych obydwojga podszedł do drzwi i złapał za kraty krzycząc bez przekonania, żeby się uspokoiła. Akurat wtedy Lara stała oparta o przeciwległą do drzwi ścianę wykrzykując swoje przekleństwa, a naprzeciwko niej stał Kurtis prosząc, żeby się przymknęła. Jednak gdy strażnik zacisnął dłonie na prętach i starał się ją przekrzyczeć, błyskawicznie skoczyła ku niemu i oplotła swoje dłonie na jego szyi. Zaskoczony, niski mężczyzna zawisł w powietrzu.
- Lara, co ty do cholery, co ty kurwa wyprawiasz?! -  krzyknął do niej Kurtis, błyskawicznie reagując na jej akcję. Próbował zdjąć jej palce z szyi purpurowego już na twarzy strażnika,  jednak nie dawała za wygraną. Po kilku sekundach jednak udało mu się odczepić jedną z jej dłoni od szyi bezbronnego. Wówczas wykorzystała tą jedną dłoń, by przyciągnąć jego podbródek do siebie i pocałować jego ucho. Trent jeszcze bardziej zaskoczony, nie protestował. Nie poczuł nawet, jak dopiero co odciągnięta od człowieczyny druga ręka znów zaciska się na jego szyi. Wówczas, gdy tamten wydawał ostatnie tchnienie, Lara zbliżała się do pocałowania ust bruneta. Jednak gdy już miała to zrobić poczuła, że strażnik przestał stawiać swój prowizoryczny opór i rozluźnił swoje śmiesznie zaciśnięte na znak protestu mięśnie. Wówczas zdjęła obie dłonie z jego szyi i pozwoliła mu upaść bezładnie na podłogę i odsunęła się od Kurtisa. Przykucnęła i z dłoni umarłego wyciągnęła klucz zamykający ich celę.
- Czyli … to było na pokaz, tak?- usłyszała nad sobą pełen zawodu szept. Westchnęła cicho i wstała. Z uśmiechem przekręciła kluczyk w zamku i kiedy tylko otworzyła drzwi, od razu podbiegła do przeciwległej ściany i podniosła z ziemi zabrany jej wcześniej plecaczek.
Nie oglądając się za siebie wyszła z sali.
- Dumna suka…- szepnął Trent pod  nosem, kucając nad zwłokami strażnika. Właściwie to nie wiedział dlaczego, ale zapragnął uczynić znak krzyża nad umarłym. Ponoć niewinnym umarłym powinno się takie składać. Jednak nie zdążył nawet przyłożyć dłoni do czoła, ponieważ jego wzrok przykuła uwagę wysunięta z marynarki strażnika biała karteczka. Wysunął ją z jego kieszeni i zobaczywszy, że jest to wizytówka, wsunął ją do kieszeni swoich spodni i wybiegł do drugiego pomieszczenia. Wbrew tego co myślał, Lara nie poszła wąskim korytarzem z powrotem na górę, ale stała bardzo blisko ściany po prawej wychodzącego. Czując, że ją obserwuje szybko cofnęła się do tyłu i beznamiętnie wyjęła z plecaczka swoją berettę. Na oślep wystrzeliła cały magazynek w prawą ścianę. Oboje usłyszeli tylko brzęk szkła i zobaczyli rozpryskujące się jego fragmenty wraz z bryzgającą z uszkodzonych kapsuł wodą. Jak się domyślała, Trent nic nie wiedział o tym, że tam stały. Postanowiła ignorować jego wszelkie pytania i odpowiedzieć na nie dopiero kiedy znajdą się na powierzchni i w bezpieczniejszym miejscu. O ile jeszcze zechce się do niego odezwać.
Teraz już bez zatrzymywania się weszła w szczelinę prowadzącą do wąskiego korytarza. Kurtis bezzwłocznie poszedł za nią. Mimo ścisku, jaki niewątpliwie im obojgu dawał w kość kolejny raz, postanowił nie zmarnować okazji, kiedy Lara jest tak blisko. I co najważniejsze, nie jest w stanie przed nim uciec. Odetchnął najgłębiej, jak to tylko było możliwe i przeszedł do rzeczy:
- No a więc… teraz powiesz mi, co się stało. I czy zrobiłaś to tylko po to, by móc go udusić.
- Ale co takiego?- rzuciła jedynie w odpowiedzi, nie zwracając większej uwagi na zadawane przez niego pytania.
- Jak to możliwe, że znalazłaś się w celi? I czy zawsze pocałowanie obcego faceta uznajesz za nic, tak jak teraz?
- To nie była moja wina! Gdyby nie ty, nigdy bym nie przyszła tutaj, ty idioto! – o to mu właśnie chodziło. Sprowokowanie jej było  najwidoczniej najlepszym sposobem na dowiedzenie się od niej czegokolwiek.  
-  Nie jesteś obcy. To znaczy… Jesteś! Trafiłeś! Zrobiłam to tylko dlatego, że wiedziałam, że jesteś na tyle głupi, by uwierzyć w moją małą gierkę.
- Przecież wiesz, że nie mówisz prawdy.
- Nie muszę się spowiadać.
- Owszem. Ale jesteśmy wspólnikami, pamiętasz?- Lara westchnęła, jak tylko mogła najgłębiej.
- Zamknij się i idź!- odpowiedziała.
- Nie mogę się zamknąć, bo nawet nie wiem, dokąd potem zamierzamy iść.
- Lecieć. Do Surrey.
- To wspaniale się składa, bo mam ci do pokazania co najmniej interesującą karteczkę.  I mam zamiar w końcu się wyspać.
- Dobrze. Ale teraz zamknij się i idź!- Trent jedynie przewrócił oczyma i jak nakazała, tak szedł.


Uff!! Jest… prawie szósta nad ranem! Z tego względu dedykacji szczególnych nie ma ;p. A potem napisać nie napiszę, bo mi Onet poskleja literki.
Mogę tylko powiedzieć, że rozdział poświęcam ,,Jackuine”, Ali, Pati-Ann, Magdzie, Adzie.
Jesteście wspaniałe! :*

I na koniec. Muszę przyznać, że jestem z siebie bardzo zadowolona, gdyż obiecałam mojej Muszce, że skończę to cholera w tym tygodniu, no i skończyłam! :>
I jest najdłuższy rozdział na blogu [jak na razie]?? JEST! :D
Planuję wprowadzić nowy wygląd na blogu, jednak jak widać ostatnio  mi wszystko zajmuje sporo czasu (4 miesiące temu ostatni rozdział dodałam x.x).
No i to wszystko kochani, miłego dnia i do następnego ;*.